Przez te kilka dni (cztery) siedziały w zamkniętym na klucz pokoju, w kartonie wielkości lotniska, wyłożonym podsuszonym siankiem z koszenia trawnika, nakrytym w całości rafą od kompostu i w części gazetą dla nastroju

Kiedy je karmiłam, odsuwałam rafę na bok. Czasami zostawiałam je między karmieniami luzem, żeby ćwiczyły skoki i latanie w całym pokoju, ale to jest pokój Sz.M. więc jeśli je przyniósł do domu, to musiał się z tym pogodzić

Rozłożyłam jedynie gazety na wszystkich powierzchniach użytkowych, żeby jednak choć trochę ograniczyć straty.
Karmienie odbywało się na żądanie, ale nie częściej, niż co godzinę, półtorej. Od świtu, czyli od czwartej - piątej rano, kiedy wrzaski się nasilały, wtedy ptaszyska dostawały jeść. Brałam je po kolei w dłoń, przytulałam do serca, a drugą ręką pakowałam w rozwarty dziób kolejne kęski (kąski?). Każdy wielkości kawałka średniej dżdżownicy

Jeśli szpak nie otwierał dzioba, a ja uznałam, że jeszcze za mało połknął, leciutko podważałam palcami (nie paznokciami!) dziób u nasady i wtedy pakowałam jeszcze jeden smaczek. A one pięknie łykały, tylko trzeba odpowiednio głęboko, ale z umiarem, wepchnąć taki kęsek do dzioba. Najlepiej sprawdził się mały palec, a zaraz po nim patyczek od mieszania kawy na stacji benzynowej, taki jak od lodów, ale dłuższy i węższy, a też zaokrąglony.
To zadziwiające jak mocny chwyt ma taki młody szpak. Kiedy zamykał dziób na moim palcu, ledwie mogłam go wyciągnąć

Stąd pomysł na dopychanie patyczkiem. W końcu szpacza mamusia i szpaczy tatuś mają długie i twarde dzioby, a mój palec jest przeraźliwie miękki i nienawykły do takiego szczypania
W sumie było to bardzo ciekawe i pouczające przeżycie, trochę żałuję, że tak krótko, chociaż dłużej pewnie bym nie wydoliła, bo po czterech dniach ptasiej aktywności przysypiam na każdym kroku... Ale z drugiej strony obawiam się, że przygarniając "sierotki" pod nasz dach, Sz.M. zrobił im większą krzywdę, niż gdyby je zostawił tam, gdzie je znalazł. Mam więc mocno mieszane uczucia, z jednej strony nieuprawniona ingerencja w prawa natury i selekcję naturalną, a z drugiej strony ratowanie zagrożonego życia aż dwóch szpaków jednocześnie.
Kiedy wchodziłam do pokoju na karmienie, pies zaczynał pod drzwiami koncert, piszczał dopóty, dopóki nie zamknęłam znowu drzwi na klucz. No tak, w domu żywe zabaweczki, a pies nie może ich nawet powąchać! Teraz on też odsypia ten straszny stres, to przecie nienaturalne mieć w jednym domu i myśliwego, i ptaki, i nie zezwolić na połączenie jednego z drugim... A jednak się udało
