Nasze, małe lub duże ogrody mają granice. Ludzka bezczelność tych granic nie ma. Z początkiem miesiąca omawiani tutaj sąsiedzi przysłali mi nowiusieńką mapę geodezyjną w skali 1:500 z kwietnie tego roku, gdzie granice geodezyjne naszych - mojej i sąsiada posesji są rozbieżne nawet do 2 mmm.z rzeczywistymi, wyznaczonymi przez geodetę (moja ok.150 lat temu zaś sąsiadów ponad 60 lat temu.) Z tego tytułu roszczą sobie: rozgraniczenia i uważają moje ok.15 m2 gruntu za swoje i aż 38 m2 sąsiada. A dalej - chcą w całości na tym moim gruncie uważanym za swój, postawić betonowo-drewnianą fortyfikację Oczywiście musiałabym jeszcze oddać dodatkowo 12 m2 , bo przecież "murek" musi stać na polowie mojego gruntu, na "ich" druga połowa

Osłupiałam

Odpisałam oględnie a po dwóch tygodniach od wysłania pisma zwołałam naradę bojową z sąsiadem, który popatrzywszy na mapę ryknął głośnym śmiechem, po czym z trudem wczołgał się pod okazały krzew róży pnącej, gdzie do połowy zagrzebany w ziemi i szczelnie otulony malinami tkwił jeden ze ZNAKÓW GRANICZNYCH sprzed 60 lat (czyli wtedy, gdy moich aktualnych sąsiadów i mnie jeszcze na świecie nie było) i opowiedział historię swojego ogrodu własności nieżyjącego już pradziadka. Po chwili znalazł drugi słupek graniczny trochę mniejszy niż nadal malujące się na moim pysku osłupienie, i zaczęliśmy szukać trzeciego znaku, który powinien być od ulicy na początku mojego ogrodu. Ale stał tam wysoki i szeroki fundament zwieńczony pięknym murem z naturalnego kamienia, postawiony w marcu tegoż roku. No cóż - filozoficznie stwierdził sąsiad - "wznowienie" tego znaku granicznego będzie zapewne nader hałaśliwe i kosztowne

Po rozmowie ze sporządzającym tą mapę na zamówienie sąsiadów geodetą, zrozumiałam skąd cuchnie padlina - sąsiedzi zlecając sporządzenie mapy ukryli przed geodetą a być może nie dostrzegli niewidocznych z ich posesji znaków granicznych, zaś powiadomić sąsiadów o planowanej wizycie geodety celem sporządzenie mapy nawet się nie fatygowali. A przecież geodeta nie będzie podczas nieobecności właścicieli odgrodzonych posesji wdzierał się na ich teren i czołgał w krzakach ryjąc pazurami ziemię w poszukiwaniu znaków granicznych, prawda? Dokopałby się co najwyżej utraty prawa do wykonywania zawodu

Zrobił więc mapę na podst. istniejących w Gminie zdjęć satelitarnych, skasował forsę i ma. Mnie zapewniał, że sporządzona przez Niego mapa nie rodzi żadnych skutków prawnych, jest obciążona błędem, nie może stanowić podstawy dla rewizji granic, o czym pewnie uprzedził sąsiadów. Tak więc granice sąsiedzkiej bezczelności pewnie będzie musiał uregulować sąd