Na początek parę słów wstępu.
Wyprawę zaczęliśmy planować jesienią 2008, głównym pomysłodawcą był mój brat, który zbierał powoli inforamcje przede wszystkim od swoich znajomych, którzy Indie już odwiedzili. Ostatecznie klamka zapadła pod koniec marca kiedy kupiliśmy bilety lotnicze. Wtedy zaczęło się planowanie. Co można (i trzeba) zobaczyć w miesiąc? Indie są krajem wielkości całej Europy, więc nie było szans, żeby zobaczyć wszystko. Ze względu na pogodę i klimat w czasie naszego wyjazdu musieliśmy zrezygnować z Indii Południowych, bo nie bylibyśmy w stanie wytrzymać tamtejszych upałów w porze monsunowej. W Indiach Północnych monsun oczywiście też jest, ale temperatury są trochę bardziej znośne. Duża część ludzi odradzała nam wyjazd w tym okresie, właśnie ze względu na monsuny, ale zdecydowaliśmy się spróbować. Zaczęło się czytanie przewodników, stron internetowych itd. Całe zbieranie informacji odbywało się w przerwach od nauki (mojej do matury, a brata najpierw pisania, a potem obrony pracy magisterskiej). Ostatecznie nasz ramowy plan wyglądał tak: Delhi - Agra - Jaipur - Jaisalmer - Delhi - Manali - Leh - Rishikesh - Delhi.

Pierwszą połowę podróży chcieliśmy pokonać pociągiem więc zarezerwowaliśmy przez internet bilety. Wtedy zaczęło się czekanie na dzień wyjazdu, który nadszedł 2.08.2009. Jedyne co mieliśmy załatwione to bilety lotniczne i pociągi na pierwsze 2 tygodnie. Z takim wyposarzeniem ruszyliśmy na wyprawę naszego życia.
DZIEŃ 1. Niedziela, 02.08. Katowice - Warszawa - Istambuł
Z Rybnika ruszyliśmy koło 3. Oczywiście na dworcu byliśmy za wcześnie, bo Chopin był spóźniony o 60 minut. W Warszawie krótki rejs autobusem na lotnisko i 3h czekania, bo na wszelki wypadek, przyjechaliśmy za wcześnie. Samolot odleciał ostatecznie z 40-minutowym opóźnieniem. Pierwszy mały szok kulturowy to lotnisko w Istambule (po 2 i pół godzicach lotu), ludzie zupełnie inni, a samo lotnisko (jak cały Istambuł) niby europejskie, ale jakies takie inne (muzłmańskie?). Samolot do Delhi odleciał z 2h opóźnieniem, modliliśmy się, zeby nasze bagaże leciały z nami ;) Ja przeziebiony i z wielkim kaszlem, a już w samolocie wielka psychoza związana ze świńską grypą i tysiące druczków do wypełnienia (skąd, dokąd, po co, nr wizy, paszportu, itd)...
DZIEŃ 2. Poniedziałek, 3.08. Delhi
Wylądowaliśmy koło 5 rano. Jak tylko wyszliśmy z samolotu uderzyła nas fala wilgoci, smrodu i ciepła. Wszyscy Hindusi na lotnisku w maseczkach chirurgicznych. Szczerze mówiąc byłem lekko przestraszony, bo naprawdę męczył mnie kaszel, a musieliśmy przejść przez 'health check' (kamery termowizyjne i pan lekarz patrzący głęboko w oczy). Wszyscy przechodzili bez problemu, aż przyszła moja kolej. Pan dokładnie mi się przyjrzał i jak tylko zobaczył moje czerwone (od zmęczenia, podróży) oczy to łamanym hindusko-angielskim zapytał: "any influenza symptoms?". Trochę trwało zanim przetworzyłem jego akcent na angielski, ale oczywiście odpowiedziałem "no, no, I'm just very tired". Pan jeszcze raz zajrzał mi głęboko w oczy i walnął stempel, puścił mnie dalej. Uff... Bagaże na szczęście dotarły. Wyszliśmy do głównej hali i dopiero wtedy poczuliśmy przerażającą wilgoć i temperaturę, no i komary. Szybko wymieniliśmy trochę pieniędzy i zamówiliśmy pre-paid taxi do centrum. W dwóch zdezelowanych mini-bagażówkach ruszyliśmy w kierunku Maina Bazaar. Czytaliśmy wiele opisów z podróży i wszyscy jako pierwsze zderzenie z hinduską kulturą opisują podróż z lotniska do centrum. Powiem szczerze, że zaden opis nie jest w stanie przygotować człowieka na idyjskie realia, a już w szczególnośći na ruch drogowy. Najważniejszą sprawa w aucie jest klakson. Służy on do wielu celów. W zależoności od sytuacji moze oznaczać "uwaga jadę", "zjedź mi z drogi", "uwaga skręcam" (zamiast migacza), lub też może być używany zupełnie bezcelowo ot ta sobie, bo fajnie brzmi. Polecam zobaczenie: http://www.youtube.com/watch?v=RjrEQaG5jPM Inną sprawą jest przechodzenie przez jezdnię. Trzeba iść przed siebie, obserwować aura i zatrzymywać się na środku drogi tak, żeby przepuścić auta jadące po różnych pasach... W końcu dotarliśmy do Main Bazaar. Takiego syfu nie spodziewaliśmy się. Wiedzieliśmy, że będzie brudno i głośno, ale to przeszło nasze najśmielsze oczekiwania... Przekroczyło wszelkie granice, trzeba tam być, żeby to zobaczyć... Naprawdę myślałem, że główny targ będzie chociaz wybrukowany. Nic z tego! błoto żwir i kamienie... Do tego riksze, auta rowery i krowy. Chaos nie do opanowania i nie do ogarnięcia. Bardzo szybko poznaliśmy paru, jak się wydawało, pomocnych Hindusów, którzy mieli masę wskazówek i rad. Dopiero potem okazało się, że wszyscy chcieli nas wykiwac i namówić do zostawienia kasy w licznych "tourist office'ach". Pomijając szczegóły - popołudniu wsiedliśmy do pociągu w kierunku Agry. Czytaliśmy wiele razy, że pociągi są "clean up to Indian standard" więc szłu nie oczekiwaliśmy, ale muszę przyznać, ze byliśmy pozytywnie zaskoczeni. Klasą 3AC po 3 godzinkach dotarliśmy do Agry. Na dworcu zaczęła się nasza droga przez mękę... I nie chodzi już nawet o doskwierający upał a o dziesiątki żądnych pieniędzy taksówkarzy, od których w żaden sposób nie da się uciec. Dotego malutkie dzieci ciągnące za ręce i ubrania, proszące o pieniądze. Istna masakra, szczególnie dla kogoś, kto w Indiach jest pierwszy dzień. Powiem szczerze, że bardzo dużo wywołanych podróżników mówi, żeby unikać takich taksówkarzy, bo zawiozą nas za nie wiadomo jakie pieniądze i jeszcze do konkretnego hotelu, w którym dostaną za to pieniądze. Nie mam pojęcia jak ludzie mogą takich osób uniknąć, bo w naszym przypadku po prostu się nie dało. Nie ma absolutnie najmniejszej możliwości wytłumaczenia kierowcy że chcesz jechać w jakieś miejsce i samemu sobie znaleźć hotel. Nie mówiąc już o tym, że w połowie nasza taksówka się zatrzymała i zmienił się nam kierowca, i od nowa trzeba było wszystko starać się wytłumaczyć. W 4 hotelu z kolei udało nam się dobić targu i szczęśliwi zajęliśmy 2 pokoje. Nie spaliśmy już od 35h więc zmęczenie było spore, tak więc po szybkiej kolacji od razu zasnęliśmy z planem, żeby następnego dnia o wschodzie słońca obejrzeć Taj Mahal.



c.d.n. (jeśli będziecie chcieli
