Aniu prawda to - listopad potrafi być ponury, ale nie można się poddawać. Ratuję się rosołkami, porządkowaniem zdjęć i pisaniem. Tak się w tych zdjęciach i planowaniu ogródka warzywnego zakopałam, że nawet czytanie poszło w odstawkę. Dziś Synalek dzwonił do mnie z targów książki historycznej i pyta czy mam to, to i tamto, a ja jakbym z innego świata przyfrunęła nie miałam pojęcia.

Na szczęście tylko w jednym wypadku się pomyliłam i mam książkę na prezent.
Ja w tym roku nie sadziłam tulipanów, za to trochę szafirków i puszkinię. Tę ostatnią pierwszy raz.
To psiaka rozrabiakę masz.

Mój za to dziwak wśród psów - jedyne dołki jakie kopał to były grajdołki na plaży nad morzem.
Arkadius121 witaj! Cieszę się, że zajrzałeś do mnie i dziękuję za miłe słowa. Te krokusy to nie jesienne. Zdjęcie z wiosny. Piszę o tym wcześniej, przed wrzuceniem fotki. Wiem, że liście dębu mogą być mylące, ale one u mnie fruwają cały rok. Mam dwa spore dęby na działce i jeszcze jeden, największy, u sąsiada obok. Prawdę mówiąc chciałabym je jakoś dobrze spożytkować, ale nie wiem czy się da. Zapraszam, zaglądaj częściej.
W pamięci mam listopad głównie ponury - drzewa bez liści, brak kwiatów i kolorów, buro dookoła, szybko ciemno, cicho... a zaraz zimowy sen. Może jeszcze wcześniej deszczowomokre pluchy. Nie lubię listopada. Tym trudniej uwierzyć mi było w to, że listopadowy ogród może być cudowny! Powiecie zaraz, że własna działeczka zawsze cudowna.

Może jest w tym i trochę racji, ale chyba nie tylko w moim ogrodzie można dostrzec listopadowe piękno - te przebłyski poranne słońca oświetlające pokrytą szronem okolicę, nagle pojawiającą się czerwień owoców, ruch w łozinie, olchach i na dębie, bo kiedy jak nie teraz trzeba na gwałt napychać brzuchy... Wystarczy stać się łapaczem... czego?... nie wiem za dobrze... perełek przyrody... jej drobnych prezentów dla nas, które teraz bardziej cieszą może niż latem? Zgrabiłam dziś mnóstwo dębowych liści przygniatających forsycję, a potem pobiegałam trochę po ogrodzie z aparatem. Właściwie to nie wiem czy ta moja działeczka to już ogród czy ciągle taki ogród marzeń.

Ale może te marzenia najważniejsze? Patrzę na wschodzącą trawę, na wysypaną, dowiezioną ziemię i mogę snuć w głowie setki myśli, planów, a nawet mieć szalone pomysły co by tu kiedyś posadzić czy posiać. Bo właśnie przyszedł na to czas. Bo nie muszę biec podlewać ani pielić. Mogę snuć nici szaleństw ogrodnika.

I to też jest ukryte piękno listopada. Tak więc, kochani, odłóżcie na bok myśli, że milczą owady, że coraz mniej kwiatów i takie tam. Listopadowy ogród jest cudny!

Nawet jeśli właśnie zaczął się grudzień.

Dziś rano cały świat pokryty był igiełkami lodu. Niestety zanim się wygrzebałam z pościeli słońce się schowało, ale jeszcze trochę igiełek zostało.
Oto ognik "variegata".

Cis Wojtek.

Biały wrotycz. Może powinnam zarejestrować tę odmianę?

Róża świętego Jana.

I nasza kochana Ola.

Jeżówka ubrana jak panna młoda. Kto wie kogo ma na oku?

A tutaj prawdziwa tegoroczna panna młoda - róża pomarszczona 'Alba'. Kupiłam ją trzy lata temu. Sadzonka w doniczce, wyglądała na ładnie rozkrzewioną i zdrową. Pozory jednak mylą. Po posadzeniu szybko okazało się, że choruje. Stoczyłam o nią prawdziwą walkę, odkładając na bok moje zasady naturalnego prowadzenia upraw i pryskając jakimś preparatem, który doradziły mi panie w sklepie ogrodniczym. Do tego podlewanie czymś, co nazywało się "Nawóz interwencyjny dla róż" albo jakoś w ten deseń. No i dała radę!

A w tym roku odpłaciła mi się niewyobrażalną ilością kwiatów i owoców. Co będzie dalej nie wiem, ale myślę, że jak na początku dałyśmy radę i to już nic nas nie zmoże.
A
za ogrodową furtką było dziś głośno i tłoczno. Przyleciały łabędzie krzykliwe, kaczki darły się w niebogłosy, latając całym stadkiem w tę i z powrotem w sobie tylko znanych, kaczych sprawach i tylko nasza stała łabędziowa para, która ma jeszcze dwa, dość wyrośnięte młodziaki pod opieką, zachowywała stoicki spokój.
Kaczkom najlepiej obok łabędzi.

Tu z jednym młodziakiem...

...a drugi przeprowadza w tym czasie zupełnie samodzielną toaletę w pewnym oddaleniu, zapewne, żeby się starzy nie czepiali.
Świat nadwodnych roślin także fascynuje cały czas, nie bacząc na konieczność jesienno-zimowego spoczynku - bo piękno nie śpi.
Uff, może pozostałe zdjęcia na jakiś inny dzień?

Muszę się Wam przyznać, że fantastycznie się czułam tak biegając z aparatem na zupełnym luzie, co rzadko mi się ostatnio zdarza, niestety. Zaczynam się zastanawiać nad jakimś lepszym sprzętem, ale trochę się boję zerkać na ceny.

Tym niemniej... przecież to część ogrodu i mogę marzyć, czyż nie?
Miłego tygodnia Wam i samych w nim radości!
