Pytacie mnie: co dalej zamierzamy? A w jakim sensie? Bo planów, jak zawsze, mamy więcej od możliwości ich zrealizowania  
 
 
Szklarnia, pomidory i ogródek? No cóż ? wszystko jest. Dokładnie rok temu, o tej porze nie było mowy o sadzeniu, pieleniu. Nie miałam siły nawet wywiesić pranie a co tam mówić o ogrodzie, ale po jakimś czasie od ?wzięcia się w garść? poszło na poprawkę, powoli wzięłam się za hodowanie sadzonek, no a potem tak się rozkręciłam (bo przestało wreszcie boleć i wróciły siły witalne), że już żadna siła nie była w stanie mnie zatrzymać. Któregoś dnia wzięłam szpadel i przekopałam CAŁĄ SZKLARNIE! M. jak to zobaczył, najpierw zrobił oczy jak pięciozłotówki a potem powiedział: No dzięki Bogu, wróciłaś. Albo mówił: Aloczka to ma zdrowie!
Pomidorów było sporo, narobiłam przetworów i obdarowałam wszystkich przyjaciół. Kilka dni temu jeszcze jedliśmy swoje pomidory ze śmietaną, pewnie by jedliśmy je do grudnia ale którejś nocy siwy kot postanowił przespać się na skrzynce z pomidorami, była przykryta starym ręcznikiem, to skąd niby miał wiedzieć, że to nie dla niego pani pościeliła łóżko  

  musieliśmy wszystkie przyplaśnięte owoce oddać kozom. Paprykę mam do dzisiaj, kilka dni temu oberwałam, właśnie mam zamiar ją zakisić.
 
Tak jak pisałam, była straszna susza i wysokie temperatury, potem jeszcze doszedł wiatr, to było coś  okropnego. Ziemia zeschła się na pył, temperatura powietrza 45 w cieniu i do tego mocny, gorący wiatr. Któregoś dnia siedzimy z M. w kuchni i jemy obiad, nagle usłyszeliśmy jakiś łopot, to brzmiało tak, jakby jakiś ptak monstrualnych rozmiarów machał skrzydłami, z kotletem między zębami i widelcami w ręku wyskoczyliśmy na dwór a ten ptak okazał się naszą szklarnią a skrzydła - fruwającą folią z połowy dachu. Dobrze, że mam męża kumatego, szybko przytarchał wielgachną plandeke, skąd ją wytrzasnął?? Nie wiem! Nawet nie wiedziałam, że taką mamy. Zaczęliśmy ją zarzucać na szklarnie! Oj się działo, się działo! Do dzisiaj nie wiem jakim cudem nam się udało zarzucić ( szklarnia jest bardzo duża) i przymocować to wszystko, wiatr był tak silny, że musiałam ze wszystkich sił trzymać się za ?rogi? dachu żeby nie polecieć jak latawiec hen ? hen. Ale jakoś się udało, dzięki Bogu, i nawet o dziwo wyszło na korzyść, ponieważ słońce paliło niemiłosiernie, u sąsiadów pomidory w szklarni UGOTOWAŁY SIĘ, zresztą folia też popękała jak okazało się prawie u wszystkich posiadaczy tuneli. Myślę, że nie wytrzymała tak wysokich temperatur. Natomiast nasze pomidory, szczególnie te co rosły po stronie przykrytą plandeką, czuły się wyśmienicie 

 Liście i łodygi były zdrowe i zielone aż do niedawna, owoców masa, chorób w tym roku na szczęście nie odnotowałam. 
 
Od suszy tegorocznej, nasz ogród uratowało takie oto nieskomplikowane urządzenie.
 
Jeśli ktoś jeszcze nie posiada owego wynalazku, serdecznie polecam, znajdziecie w każdym sklepie ogrodniczym, kosztuję grosze. W zasadzie to jest ?zraszacz do trawników?, wpycha się to prosto w darń i taką fontanką zrasza się trawę. A że nasz trawnik koło domu trudno nazwać trawnikiem bo bym obraziła wszystkie ?trawniki po Amerykańsku? postanowiłam wykorzystać owe urządzenie do ratowania ?warzywniaka Polskiego?. 
Instrukcja obsługi brzmi następującą  

  : 
1.Bierzemy stary (lub nowy) trzonek od parasolki ogrodowej, w ostateczności może być kawałek zwykłej rury lub kij od mopa ale w wyniku prowadzonych przeze mnie eksperymentów  

  stwierdzam iż trzonek od parasolki jest najlepszy, ponieważ ma kolec u dołu, co pozwala łatwiej wbić w ziemię ? to raz, a dwa ? zwykła rurka jest w środku pusta i po paru przestawianiach z jednej części ogrodu do drugiej, do środka rury (od dołu) nabija się ziemia, zaczyna wyłazić wierchem, co uniemożliwia wkładanie zraszacza do środka rury.
 
 
2. Wkładamy kręciołek ( tak go nazwałam ) z podłączonym wężem do trzonka.
3. Wbijamy całą naszą konstrukcje pomiędzy, na przykład, kapustą, odkręcamy wodę i spokojnie sobie pielimy w tej części ogrodu gdzie nie sięgają krople kręciołka.
4. Po godzinie zakręcamy wodę, przestawiamy podlewaczkę w inne miejsce, odkręcamy wodę ? i tak aż do czasu, dopóki nie idziemy spać 
 
 
Fuuuch, czy to jest jasne? Jak nie ? to przeczytajcie jeszcze raz  
 
 
Codziennie miałam własne tęcze i tańczących elfów. Już wyjaśniam. Ponieważ ogród miałam dość sporych rozmiarów a podlewać, jak wiadomo, można tylko z rana lub wieczorem to tak, właśnie robiłam. Włączałam podlewaczkę z samego rańca i tak, mniej więcej o godzinie 9.00 wyłączałam, potem dopiero po 16.00 w tych częściach ogrodu gdzie już był cień od kurnika. No i właśnie! Jeślibyście w tym czasie stanęli ciut dalej od ogrodu, zobaczylibyście obłok nad nim, mniej więcej 1,5 metra nad powierzchnią ziemi, ale jeśliby podeszliście bliżej to zobaczylibyście - motyle, komary, meszki, biedronki, latające mrówki i masę innych stworzeń które maja skrzydła. WSZYSTKO było spragnione wody i piło z mojego kręciołka! Widok niesamowity!
Tak, że najbardziej mokrym a ściślej mówiąc jedynym, kawałkiem ziemi tym latem, był warzywniak i szklarnia. Ale grunt, że warzywa uratowane, plony spore ? mam nadzieje, że do wiosny, sklepowe półki z warzywami nie będą obiektem mojego zainteresowania. 
Mieliśmy to szczęście, że mamy własną studnie głębinową ( zwykła z korbką wyschła), mieszkańce gminy, 3 kilometry od nas, takich luksusów już nie mieli, ponieważ mają wodę z wodociągu. Po kilku tygodniach suszy, wszędzie w gminie były porozwieszane ogłoszenia żeby oszczędzać wodę, po dwóch miesiącach już wisiały kartki z napisem: Bezwzględny zakaz podlewania ogrodów! ? a po trzech już nie było co podlewać, wszystko wyschło.
Ale się rozpisałam 

 Po tak długim czasie nie pisania dostałam ?slownyj ponos?, co w tłumaczeniu na polski ?sraczka słowna? 

 pardon za wyrażenie co nie przystoi damie, damie może i nie przystoi ale kobiecie ze wsi, a i owszem, czasami można.
No i tym, można rzec:  medyczno ? życiowym akcentem kończę dzisiejszą pisaninę.