


Aza, pomiziaj mamuśkę i Maleństwo, obie są przecudne

A u nas nowa sytuacja. Dwa dni temu jak zwykle Prot poleciał do suki u sąsiadów, ale został tam na parę godzin. Przyszedł na 20 minut, przespał się na trawie jakiś metr od strumyka (ale już na naszym terenie


Gwizdałam, wołałam, mam nawet solidny gwizdek na takie okazje. I nic! Dziś po południu zaczęłam go szukać. Przez strumień najkrótszą drogą do sąsiadów to można przejść, ale tylko pies, albo inne zwierzątko, bo po drodze jest olchowy młodnik, brzozowy zagajnik i grzęzawisko. Pies ma wydeptaną ścieżkę i przelatuje migiem, ale ja się zapadam... Tak więc trzeba dookoła, jakieś straszne kilometry bezdrożami, aż w końcu dojeżdża się do ... zamkniętej bramy. Pod bramą postałam nieco, pogwizdałam nieco, poczekałam nieco i pojechałam do wsi, w której mieszka pani, która co dzień karmi psy tych moich sąsiadów (oni tam nie mieszkają na stałe). Odnalazłam ją, poprosiłam, żeby jak będzie dziś karmić psy, zerknęła czy mój tez tam się pęta. I wróciłam do domku. Znowu wołałam, gwizdałam, czekałam. Wieczorem pani zadzwoniła, że i owszem, mój pies pilnuje suki sąsiadów zamkniętej na wybiegu i ma się świetnie. Nawet na nią naszczekał, bo bronił swojego nowego stada

Tyle tylko, że 1. od dwóch dni nic nie jadł, 2. od dwóch dni nie łykał prochów na padaczkę, 3. zamiast psa obrońcy, mam psa Don Juana, a i to za strumykiem, a nie w domu!. Już się szykuję na poranną pacyfikację


