Od zeszłego roku mam piękny trawnik na działce - 400 m2. Jest on nawadniany automatycznie przez zraszacze. W tym roku wymieniono instalację doprowadzającą wodę do działek i przy okazji zmniejszono przekroje rur i ciśnienie. U mnie z 70 l/min. zostało 30 l/min. No i teraz czeka mnie przeróbka systemu. Z trzech sekcji trzeba zrobić sześć.
W sumie to sporo zamieszania jest w tym systemie: różne dysze, różne obszary podlewania, to zakrywa drzewo, to zrasza róg domku, alejkę itd. Jest jednak zaprojektowany dobrze, bo trawnik w zeszłym roku był piękny (w tym też jest, ale to spora zasługa pogody ;-).
Ale zacząłem tak sobie kombinować, co by było gdyby...
Gdyby tak ułożyć pod trawnikiem linię kroplującą. U mnie wystarczyłoby 1000 mb dla rozstawu 50 cm lub 1500 mb dla rozstawu 30 cm. W sumie nie wychodzi to chyba wcale tak drogo w porównaniu z konwencjonalnymi zraszaczami. Dookoła trawnika poprowadziłbym główne linie zasilające i od nich odchodzące poprzeczki - to by wprowadziło w miarę równe odcinki od źródła zasilania. W razie awarii (zatkania) łatwo można by było rozpoznać miejsce po stanie trawnika i lokalnie wymienić odpowiednie fragmenty instalacji. Wydaje mi się, że to powinno działać. I to na tyle dobrze, że powinno być bardziej powszechne.
A nie jest. Wszędzie do trawników używane są zraszacze. W słoneczny dzień przecież nie do stosowania (bo krople wody na trawie działają jak soczewki itd). A taki system kroplujący może chyba działać w każdych warunkach...
Jest gdzieś błąd w moim rozumowaniu?
Fragment mojego trawnika:
