Chciałbym prosić o opinię odnośnie rozsądnego sposobu postępowania ze ściętymi badylami roślin pszczelarskich, takich jak przegorzany czy nawłoć.
Nie jestem przekonany, że najlepiej je zostawić na polu, koło domu.
Wydaje mi się, że lepiej je jakoś z grubsza zwłóczyć i spalić, a tylko część przeznaczyć,
powiedzmy, do obłożenia krzewów czy młodych drzewek.
Matka upiera się przy ich wartości próchniczej i kompostowej, ale moim zdaniem, wartość ta jest niewielka,
bo ziemia nie jest orana ani w żaden sposób wzruszana, żeby te długo rozkładające się szczątki naprawdę przysłużyły się glebie.
Pewnym problemem jest także dość paskudny widok tych złogów sporych,
często dwumetrowych badyli, jak i to, że nawet ścięte, utrudniają one dostęp do chaotycznie posadzonych wśród nich krzewów i drzewek.
Trudno mi wywalczyć jakiś rodzinny konsensus w tej sprawie,
a ponieważ cała ta robota porządkowa na blisko hektarowym polu-ogrodzie spada głównie na mnie,
to chciałbym żeby ona i ziemi służyła i nie wprawiała w zbytnią konsternację gości (wprawia

Zależy mi na opinii rzeczoznawcy, który rozumie dobrze, co się dzieje z takimi łętami, kiedy wreszcie podgniją i zmurszeją,
i zna odpowiedź na pytanie, czy to, co z nich zostaje, rzeczywiście służy wzrostowi ww. roślin,
czy też może lepiej służyłyby im spopielone szczątki i trochę jakiegoś nawozu.
Spotkałem się np. ze zdaniem, że szczątki takich bylin należy raczej palić, ale nie pamiętam podanego tam uzasadnienia.
Poza tym, odnoszę wrażenie, że rośliny te, a zwłaszcza przegorzany,
mocno wyjaławiają glebę - po nich nic nie chce dobrze rosnąć.
Są w końcu dość silne i ekspansywne, a korzenie wręcz imponujące,
więc myślę też, że jeśli już chce się im dać jakieś miejsce przy pasieczysku, ze względu na ich dużą wartość pożytkową,
to nie wystarczy ściąć tylko badyle i czekać na kolejny, równie obfity wzrost z dość nędznej (na moje oko) i długo formującej się ich próchnicy.
Czymś chyba należy je podsypać...?
Wiem, że preferują pH obojętne albo lekko zasadowe, ale nie wiem, czy ich łęty mają na nie wpływ.
Mnie się wydaje, że ich nie wzbogacają, ale - jak już podkreśliłem -
- wolałbym zapoznać się z opinią ogrodnika (którym sam nie jestem).
Rodzice (szacowni inteligenci na emeryturze) podsunęli mnie, ignorantowi, pod nos,
książkę z wykładem jakichś profesorskich reguł, gdzie zaleca się nieusuwanie badyli,
ale ja nie mam pewności, czy stosują się one także do tego rodzaju szczątków roślin,
a znając niechęć rodziców do zabiegów wymagających większego nakładu sił i środków,
nie mam też za bardzo zaufania do ich referencji, którymi,
bywa, że okrężnie sankcjonują własne niedbalstwo i dość przemyślne skąpstwo.
Matka zwykła nazywać kompostowaniem to, co zwykle rozumie się przez ściółkowanie,
ale ja mam trochę inne wyobrażenia o kompostowaniu - że trzeba to zebrać na kupę,
przełożyć zielskiem, wapnem, poczekać z rok, nie przesuszać - i wtedy może taki składnik spełnić swoją rolę odżywczą,
jeśli zostanie przemieszany z ziemią, a tak to z tej olbrzymiej w końcu góry łętów pożytek jest raczej niewielki.
Ziemię mam przeważnie kiepską, dość piaszczystą, przy lesie.
Przegorzany nie wszędzie chcą rosnąć - przy lesie całkowicie niemal wyparła je nawłoć -
- ale tam, gdzie się już dostaną, zagłuszają wszystko inne.
Nie wydaje mi się więc, w związku z tym spostrzeżeniem, by dramatyczny argument matki -
- że bez zeschłych badyli padną, czy, ogólniej,
że łęty bardzo wzbogacają glebę i oszczędzają wydatków na nawozy - miał jakieś racjonalne przesłanki.
Bardzo proszę o jakąś miarodajną konsultację, bo, naprawdę, sam już nie wiem,
a głupio mi sarkać na starych rodziców z powodu jakichś badyli, które, według nich,
powinny leżeć tam, gdzie wyrosły. Może rzeczywiście, powinienem dać im przegnić,
a sobie oszczędzić niepotrzebnej, czy wręcz bezmyślnej - jak chcą to widzieć rodzice - fatygi...?
Pozdrawiam -
yarr