Kiedy pierwsze storczyki uśmiercałam przez nadmierne przelewanie, następne z kolei - z pewnością zasuszałam. Prawdopodobnie część z nich miałaby szanse, gdybym ja wtedy miała o nich jakąś wiedzę, szkoda.
Trochę się zraziłam, a trochę po prostu nie chciałam szkodzić kolejnym roślinom, więc storczyki sobie odpuściłam. W domu zawsze miałam sporo innej zieleni, mam na przykład około dwudziestoletniego cytrusa, który wyrósł z pestki (zabijcie, a nie przypomnę sobie, co to dokładnie było), przeszedł już kilka upadków z okna, wielokrotne pogryzienie przez koty i zapewne jeszcze kilka innych historii; mam sansewierię, którą znalazłam prawie martwą 13 lat temu w mieszkaniu, które przez blisko rok stało puste, a która ma się do dziś tak dobrze, że jej dziećmi obdarowałam już kilka osób i aktualnie podziwiam soczyście zielonego maluszka, który wyrósł jak szalony w doniczce, do której niewiele wcześniej przesadziłam kolejny nowy przyrost z tej samej rośliny-matki...

W 2013 roku zatęskniłam jednak za storczykami i kupiłam sobie mini phalaenopsis. To była moja pierwsza miniaturka, jednak to właśnie do nich mam słabość - chyba od tamtej chwili. Pamiętam, jak podczas zakupu w sklepie powiedziano mi, że one nigdy nie kwitną ponownie. Podobała mi się, wzięłam więc nawet z taką perspektywą.
Zdjęcie poniżej to pierwsze kwitnienie posklepowe, chyba niecały rok później. Styczeń. Nie mogłam uwierzyć, w końcu miała więcej nie kwitnąć:

Koleżanka mająca trochę wiedzy o storczykach uświadomiła mnie, że oczywiście, że miniaturka też może ponownie kwitnąć.
I kwitła - jeszcze wiele razy. Nie uwierzycie, ale nie przyszło mi do głowy jej przesadzenie, i tak rosła sobie w tej sklepowej doniczce, w sklepowym podłożu, przez jakieś pięć lat. Jedyne, co przy niej robiłam, to pilnowałam, aby podlewać dopiero, gdy korzenie będą srebrzyste. Nic więcej.
I tak sobie rosła i kwitła co roku.
Pod koniec 2017 roku nieśmiało kupiłam drugą miniaturkę. I tak sobie rosły w swoim towarzystwie.
Latem 2018 moje storczyki zostały przelane przez moją mamę, która opiekowała się nimi pod moją miesięczną nieobecność

Próbowałam je uratować, ale działałam zupełnie "na czuja", z powodu innych spraw na głowie nie miałam czasu szukać informacji, co mogę zrobić. Osuszałam je po prostu, ale uparcie w tym samym podłożu trzymałam

Ale drugi... Drugi jest ze mną cały czas.
Na szczęście jego wola życia była większa, niż moje umiejętności na tamten moment

Wraz z tym moim Starszakiem potrzebowałam porady w sprawie dwóch kolejnych mini, które kupiłam "przypadkiem"

Z jednego zrobiły się więc nagle trzy

Ponieważ korzenie tych nowych storczyków nie były w najlepszym stanie, doradzono mi kąpiel w Topsinie, po który pojechałam do marketu budowlanego.
Trzeba mi było szukać Topsinu gdzieś w internetach. Nie zamówiłabym przy okazji kolejnych storczyków

A tak, rzuciłam się na cztery kolejne miniaturki, wylądowały w koszyku zanim jeszcze doszłam do regału ze środkami ochrony roślin.
Gdy już miałam Topsin i szłam do kasy, "niechcący" przeszłam obok regału z przecenionymi roślinami. Idę, próbuję nie patrzeć. To wcale nie ja też zapytałam pana z obsługi, o ile są przecenione. To wcale nie ja pomyślałam, że skoro za 30% ceny, to mogę wziąć kilka, może uda się biedaki odratować, a i ja się czegoś nauczę.
To wcale nie ja wyszłam ze sklepu z Topsinem i dziewięcioma storczykami...
A teraz mam w domu właśnie tytułową klinikę storczyka. Dosłownie, bo pacjenci w specjalnych warunkach, nawet obłożeni wilgotnymi opatrunkami.
Aby nie męczyć zdjęciami z sali operacyjnej wspomnę tylko, że są w dalszej dyskusji w podlinkowanym przed chwilą wątku, a także o tutaj.
Są już prawie tydzień po zabiegach i w większości mają się lepiej, a przynajmniej nie gorzej.
Zrobiłam im dziennik i każdy ma swoją "kartę", i wszystko, co wydaje mi się istotne, zapisuję.
Najgorzej jest ze zgniłkiem i z niego faktycznie chyba już nic nie będzie. Jedyna nadzieja to keiki na pędzie kwiatowym, ale nie wiem, czy sam pęd byłby w stanie je wykarmić. na razie nie rezygnuję. Niestety po kilku dniach w sphagnum korzenie, które storczyk miał ładne, zgniły - one w ogóle nie pobierały wody i nie przekazywały dalej, faktycznie cały stożek wzrostu jest martwy. Korzenie obcięłam i roślinkę przytwierdzoną do patyczka umieściłam w kieliszku z wodą (trzon nad lustrem wody wisi). Niech stoi, mi nie przeszkadza, a może stanie się jeszcze cud.
Większość moich pacjentów zaczęła powoli coś wypuszczać: są to w większości korzonki, ale mam takich dwóch małych wariatów, którzy mają jakieś zgrubienia w niekwitnących oczkach na pędach i bardzo niecierpliwie czekam, co to z nich będzie, mam nadzieję, że nie pędy kwiatowe

Trzem trochę więdną kwiaty, ale pozostałe kwitną nadal zadziwiająco ładnie. Może jednak nie przeżyły zbyt wielkiego szoku.
Duży Phalaenopsis zrzucił dwa z trzech liści, które mu zaraz po przesadzeniu zaczęły żółknąć, za to wypuszcza już dwa korzonki (jeden był widoczny jeszcze przy zakupie). Widzę też wyraźne zgrubienie pod nasadą starego liścia, z którego na pewno lada dzień coś wystrzeli. Szczerze mówiąc o niego martwię się chyba najmniej.
Dwa (Miltoniopsis) próbuję reanimować w keramzycie. Były praktycznie zupełnie bez korzeni. Niestety dwa dni temu zaczęło mi pośmiardywać z tych kamyków; wyjęłam storczyki i niestety te resztki korzeni, których nie obcinałam dla lepszej stabilizacji rośliny zaczęły się rozkładać. Musiałam więc je całkiem z nich oskalpować

Strasznie długo już piszę i zrobił się środek nocy


Cóż ja jeszcze chciałam dodać, zanim wyślę; ekhm, poszłam dziś do biedry po pieczywo, a wyszłam ze storczykiem z przeceny

Już oczyszczony z podłoża, po porządkach w korzeniach, obsycha bez doniczki po zasypaniu cięć cynamonem, a ja główkuję, czy mogę tak dużą roślinę (ma spore liście i dwa dłuuugie pędy z dużymi kwiatami) włożyć do mniejszej doniczki, bo mało korzonków się zrobiło. Siedział w 12cm, a mi by pasowało go w 9 cm wsadzić, tylko to mi się będzie chyba przewracać
