No właśnie ...apropos ganiania: obsadziwszy pracowicie skrzynki i koryta dobry tydzień później przypomniałam sobie, że:
a) od tej strony domu wiecznie wieje wiatr wysuszający wszystko na wiór
oraz
b) Koryta i okna są pod wystającym okapem dachu, nawet podczas największych ulew nie spada tam kropla deszczu
i c) łazienka i kuchnia oraz woda w stajni są dokładnie po przeciwnej stronie domu, więc muszę latać z konewkami (5 na jedno podlewanie wchodzi)
nic to, jak kiedyś bedę bogata to sobie specjalny wężyk poprowadzę wprost do koryt
Zakupy nieobfotografowane, bo znowu aparat rozładował się przed końcem sesji zdjęciowej, obfotografowałam tylko macierzanki:
na tle kamienistej gleby udającej przedogródek kuchenny, w której mało co chce rosnąć, ale róże dają radę

Rośnie też powolutku powojnik od Stasi:
New Dawn:
i coś co posiałam, a nie zapisałam, co to...może wilczomlecz?
Całośc pustynnej części przedogródka prezentuje się obecnie tak:
Część dżunglowa z boku domu wygląda znacznie bujniej:
Aczkolwiek pod toksyczną trzmieliną nadal nic prócz fiołków i omiegu rosnąć nie chce...kolejny rok posadzona tam piwonia wygląda tak:
Ale już ciut dalej pod pakami ugina się Fantin Latour:
A Dorotka pożera bramkę:
Z boku domu do kwitnienia nadal szykuje się Lykkefund; każda z jej gałązek wygląda tak:
A skoro o różach mowa, to Tereska pokazała kolejny milimetr koloru:
Zaniedbania ogrodowe mają swoje zalety...poszłam na warzywnik, przedarłam się przez mlecze, pokrzywy i ogóreczniki (zero mszyc na nich...:
I stwierdziłam, ze brak zainteresowania zdecydowanie służy agrestowi, którego mączniak w tym roku nie tknął:
i porzeczkom, które w pokrzywach zawiązują rekordową liczbę owoców:
Reszta ogrodu w stanie bezbarwnym, bo następuje zmiana warty między kwiatami wiosennymi i letnimi, ale parę drobiazgów kwitnie:
