No i się rozpadało na dobre, w dodatku temperatura spadła do 8 stopni Celsjusza - wyjątkowo niedziałkowa pogoda. Może to i lepiej czas na drobny odpoczynek i imieninowych gości.
Wczorajsze prace przy renowacji podmurówki altany zostały odłożone na czas niedeszczowy. Może wylewka sobie na spokojnie zastygnie i w deszczu.
Z przycięciem przekwitłego bzu były drobne kłopoty. Okazało się, że urósł zbyt duży, podskakiwanie z sekatorem, naginanie gałązek i takie tam pokrewne zabiegi nie przyniosły zbyt dobrych rezultatów. Nawet drabina okazała się zdradliwa, jej obsunięcie skończyło się na paru siniakach i zadrapaniach. Wdrapanie się na daszek altany było bardziej pomocne chociaż również nie do końca skuteczne. Udało się dosięgnąć tylko niektóre z gałązek i suchych kwiatostanów. Na szczęście obyło się bez połamanych rąk i nóg.
Walka z karpami trwa nadal, w związku z czym krajobraz za altaną wygląda jak po wybuchu bomby. Siekiera i szpadel to dwa nieodzowne narzędzia, ale na dobrą sprawę przydałaby się jakaś wyciągarka, albo koparka, albo chociaż silny kopacz.
Ale ma się to co się ma i trzeba to polubić.
W drodze na działeczce udało mi się wypatrzeć całkiem zgrabne 2 kamienie, leżąca na poboczu. Zapakowałam je więc na bagażnik roweru i przyjechaliśmy sobie razem na miejsce. Będą się ładnie prezentować w przyszłym skalniaczku.
Owoce na moich drzewkach rosną i zaczynają powoli nabierać kształtów.
malutkie śliweczki
malutkie mirabelki
Pąki
piwonii zaraz rozkwitną, tymczasem wędrują po nich mrówki.
Całkiem nieźle mają się przesadzone zza siatki
liliowce
Okazało się, że zostały one uratowane przed zagładą, gdyż rolnik po wycięciu paru rzędów wiśni właśnie zaorał pole. Został tylko ten samotny
mak.
