Hej

, witam wszystkich po długim czasie milczenia.
Parę słów jak się ma moja "plantacja"

(dla przypomnienia w zeszłym roku kupiłam i zasadziłam ponad 200 róż).
Trochę stwarzała mi problemów od powrotu z urlopu, tj. w sierpniu ubiegłego roku. Dopóki było ciepełko, słoneczko i podlewania, było OK. Róże rosły, kwitły, zieleniły się listki, a ani skoczki różane, ani mszyce, ani bruzdownice nie wyrządziły im za wiele szkody

.
Niestety od sierpnia zmieniła się aura. Zrobiło się bardzo wilgotno, często padało, było u nas mało słońca. Ja nie podlewałam już w ogóle róż, bo robiło to za mnie niebo. I niestety zaczęły się problemy z czarną plamistością i mączniakiem. Szczególnie te róże, które rosły w mniej słonecznych miejscach chorowały jedna od drugiej, gubiły liście i kwiaty

. Raz czy dwa zrobiłam oprysk, ale niestey najczęściej zaraz padało, albo wiało, więc specjalnie nie pomogło.
Na zimę wszystkie róże zakopczykowałam, a wszystkie pienne zapakowałam w agrowłokninę. Nie obcinałam za zimę.
Teraz nieśmiało je podglądam i widzę na nich małe czerwone pędy. Pczekam jeszczez z tydzień, dwa, zanim usunę kopczyki i zacznę podcinać (u na są jeszcze przymrozki), ale zastanawiam się, czy nie zacząć wiosny od porządnych oprysków na plamistość i mączniaka, no bo przecież te wstrętne choróbska w nich siedzą

(nie we wszystkich oczywiście).
Co radzicie

Czy taki wczesny oprysk na nagie krzewy to dobry pomysł
aha i jeszcze jedno. Część ogołociłam z suchych liścia, a część jeszcze je ma? Obrywać chyba, co...?