Pogoda paskudna A nastroje jeszcze gorsze.
Z weekendu na działce wyszedł nam weekend na sorze...
Umówiłam się na sobotę po pracy z tatą że ogarniemy do końca kwestię gałęzi i jesiona i naszykujemy działkę na jesień. Do tego zaczęliśmy uszczelniać ogrodzenie , bo jesion je zmiażdżył i teraz to juz bez problemu można do nas wejsc, bo 'zasieki" z gałezi i zlomu wbiły sie w ziemię i jest dziura ( obiecałam foto i zrobię, bo teraz został sam złom...) . Nie mam finansu więc odkładam to ogrodzenie w czasie ale teraz to już chyba deadline...
Podobnie od pana starszego - po czyszczeniu zarośli odkryłam problem . Pan starszy ma tuż przy naszej siatce ogromną żelazną beczkę wypelnioną jakaś breją. Dziala ona jak schodek i wysyarczy na nia stanąc zeby przejsc na nasz kompostownik. Próbowalam ją przewrócić ale nie da się i widze tu zagrożenie dla naszej działki. To jedyne miejsce gdzie można przejść, w dodatku na tyłach w krzakach nie na widoku, a Pan starszy jak wspominałam od tylu działki siatki nie ma...
Może niepotrzebnie usunęlosmy te gałęzie ale mieliśmy sprzęt wręcz można było iść jak burza.
Kupiliśmy sobie agregat. No trudno, wydatek ogromny ale bez tego nie da się żyć.
Obydwoje napaleni na korzystanie, tato z piłą pociął jesiona na kawałeczki i naszykował do utylizacji i już prawie kończył kiedy się stała rzecz straszna - przy cięciu gałęzi wkreciła mu się w łańcuch rekawica i poszarpało mu rękę. W dodatku był wtedy sam i nie miał go kto uratować , więc zamiast szybko uwolnić się to stał na drabinie i w powietrzu walczył z działającą piłą żeby mu nie wciągnęła ręki.
Jak przyszłam na działkę to zastałam widok horrorowy, rzeka krwi, tato wyowijany w przeróżne szmaty ociekajace czwrwoną strugą. Byłam pewna że odciął sobie rękę choć twierdził że nic mu się nie stało ( heh) i nieporuszony czyscił narzędzia.
Ogólnie jestem odporna na widok krwi, ran i nie miałam problemu z oglądaniem i opatrywaniem go ale nerwy nie z tej ziemi, ręka w 3 miejscach rozszarpana z mięsem na wierzchu, opuszki palców ścięte, dziękuję opatrzności że nie odciął sobie palców... Jeszcze okazało się że rodzice nie mają żadnych opatrunków w domu a mama nie wie co gdzie jest i jedyne co mi pozostało to szmaty i lateksowy bandaż weterynaryjny ( dobrze ze to choć mialam ). Oczywiscie sytuacja jest jaka jest wiec na karetkę nie było szans. Po opatrzeniu wysłałam go taksówką na sor i do póżna czekalismy na niego. Wrócił poszyty i w gipsie i najważniejsze dla niego było umówić się ze mną na niedzielę bo przecież zostawiliśmy otwarty tył działki i ktoś mi wejdzie.
W niedzielę więc stawialismy ogrodzenie ze złomu i chyba to juz będize moje zajecie na jesień, bo zostałam sama na polu walki z fikcyjnym ogrodzeniem.
Z pocieszajacych wiesci moge napisac ze jeszcze zerwalam trochę owocow, kilka baklazanow i maliny.
Wyszły mi kwiaty wiosenne na grzadkach.
Pojawiły się liście anemonów, w najlepsze kwitną mi prymulki. Niestety podziemny dalej podbija doniczki z cebulkami, które się próbują ratować i czepiać korzonkami bądź czego.
Ciekawa jestem co z tego będzie na wiosnę. Na pewno szyk w którym To sadzilam jest już nieaktualny.