Pewien gatunek drzewa gęsto zaczął się rozprzestrzeniać nad moim oczkiem wodnym.
Zastanawiam się czy warto to zachować, czy to jakiś gatunek inwazyjny.
Inwazyjny, bardzo agresywny, wypiera topole i wierzby z łęgów, tym łatwiej, że bobry go nie jedzą. Wielka plenność i imponująca wola życia, obcięty puszcza pędy z korzeni. Brałam udział w Kampinosie w akcji zwalczania - sugerowali, żeby go ciąć nie przy ziemi, a na wysokości kolan; podobno wtedy trudniej mu odbić w pędach.
Istnieją odmiany ozdobne o dwubarwnych liściach, ale dziko rośnie na ogół odmiana podstawowa. Kwitnie i owocuje nieciekawie, pień rosochaty, guzowaty, niewysoki, raczej brzydki (chociaż znam kilka ładnych egzemplarzy). Niektóre amerykańskie inwadery (np. czeremcha późna, dąb czerwony) jesienią pięknie się przebarwiają - klon jesionolistny nawet tej zalety nie ma. Jedno z nielicznych drzew których nie lubię. Ustrzec się trudno, bo wszędzie go pełno.
Sąsiad przerobił go na żywopłot, rozsadzając co dwa metry i zaplatając gałęzie, ale stara się pilnować, żeby nie owocował. W tej formie i owszem prezentuje się znośnie.
Tak jak Pani napisała, bobry go nie jedzą.
Jest jedynym ocalałym drzewem na mojej działce, po ataku bobrów.
Miałam cichą nadzieję, że to coś wartościowego.