Korzystając z faktu, że upały wreszcie odpuściły (wczoraj ku mojemu ogromnemu zdziwieniu udało mi się nawet zmarznąć

) wyruszyłam na podbój ogrodu. Może nie tyle na podbój, co na akcję odwetową i próbę odbicia go zaborcom

, którzy skrzętnie wykorzystali chwilę, na którą spuściłam ogród z oka

. Zabrałam mój ogrodowy niezbędnik i przez chwilę stanęłam przed tarasem zastanawiając się, w którą stronę się udać najpierw

, wszak w każdym zakątku było coś do zrobienia? Hmmm, w prawo do części frontowej? Czy w lewo na tyły? Z przerażeniem pomyślałam, że niedługo dojdzie mi jeszcze droga na wprost, ponieważ usunęliśmy żywopłot i powstać ma tam kolejna rabata

.
Z konsternacji pomógł mi wybrnąć mój nos, który nagle wykrył jakiś zapach, nie pochodzący z pewnością od otaczających taras lilii.
Oczy podążyły za nosem i ujrzały wiciokrzew
a cała reszta ciała bezwiednie ruszyła w tamtą stronę. Skoro już uczyniłam pierwszy krok, to nie pozostało mi nic innego jak wybrać część frontową. Na środkowej rabacie przywitała mnie zapachem lawenda
przy okazji więc ścięłam jej część do zasuszenia. Będąc w tym miejscu nie mogłam oczywiście pominąć róż, więc chwilę mi zeszło zanim wetknęłam nos we wszystkie ?aksamity? ?
W tym samym czasie dotarł do mnie zapach Violette Parfume, która dobitnie przypomniała mi, że oto ona hojnie obdarza swoim dobrem roztaczając zapach wokół, nie to co inne chytruski skrzętnie ukrywające aromaty wyłącznie w obrębie swoich płatków.
Z trudem oderwałam się z tego miejsca i to tylko dlatego, że mój wzrok padł na rosnącą nieopodal krzewuszkę i przypomniałam sobie, że koniecznie trzeba ją przyciąć. A że dostępu do niej broniła smoczyca (no dobra ? niedokładnie smoczyca, tylko wierzba smocza

) najpierw musiałam zrobić porządek z nią. Jeszcze wiosną postanowiłam spróbować poprowadzić ją w formie drzewka. Teraz tocząc ten nierówny bój z niedowierzaniem przypomniałam sobie jaki malutki patyczek kupiłam zaledwie kilka lat temu

.
Długo nie dane mi było zostać w tym miejscu, bo rosnące w kątku lilie zazdrosne o uwagę poświęconą różom, zaatakowały mój nos z taką mocą, że jak narkoman czym prędzej pobiegłam do nich

. Pewnie bym w tym zakątku pozostała do końca dnia, ale uświadomiłam sobie, że stojąc w pobliżu chodnika z zamglonym wzrokiem i miną jakbym miała właśnie wstępować do nieba (i to już, zaraz w ogrodowym wyposażeniu i za szerokiej spódnicy założonej w ramach ochrony przed komarami) muszę wyglądać co najmniej dziwnie, o ile nie podejrzanie

.
Oderwałam się więc z wielkim wysiłkiem i poszłam działać dalej.
Przed samym wieczorem poszłam jeszcze na tyły podwórka wyrzucić ostatnią porcję ?urobku? na kompost, a że po drodze mijałam rabatę pod jabłonką, grzechem było nie wstąpić. No i mój nos wręcz eksplodował. Pachnące floksy, liliowce, róże, a do tego lilie wysyłające z każdej strony swoje zapachowe zaproszenie, ba ? wręcz krzyczące ?mnie powąchaj, mnie powąchaj?, sprawiały że nawet coraz bardziej natarczywe komary nie były w stanie mnie stamtąd przepędzić

.
I jeszcze więcej lilii
To miała być biało-różowa Altari, nie dość, że ta średnio mi się podoba, to jeszcze posadziłam ich kilka między różowymi floksami, więc kolorystycznie wyszło od czapy
I cząstka liliowców:
Border Music
Cristal Pinot
Stella de Oro
Ming Porcelain
Spiritual Corridor
Eskimo Kisses
Always Afternoon
