Dziś rano słoneczko zajrzało, przez okna, ale niestety szybko schowało się za chmury. Z niepokojem śledziłam długoterminowe prognozy, bo w najbliższych dniach miało być w dzień -8, a w nocy -11, a to już najwyższy czas, by usypać kopczyki. W międzyczasie miał spaść śnieg, więc mocno się zastanawiałam co robić, bo teoretycznie nie ma co czekać. Problem tylko w tym, że moich dwóch synusiów siedzących z przeziębieniem w domu, skutecznie mnie zaraziło i upierdliwe zapalenie zatok powstrzymało moje zapędy. Boję się rozłożyć na amen, bo nie mam nikogo do pomocy. Pan mąż za granicą... Przed chwilą odświeżyłam stronę i prognoza już się zmieniła

Póki co, śpię spokojnie
O starsze róże się tak nie boję, jednak spora część róż posadzonych jesienią była sadzona z doniczek, a tych nie zabezpieczyłam żadnym kopczykiem, jedynie te z gołym korzeniem dostały kołderkę. Zobaczymy, ile mnie prognozy jeszcze potrzymają w napięciu
Witaj
Kasiu 
Dziękuję i zapraszam, wszyscy goście mile widziani
Zapraszam na dalszy ciąg przeglądu różanego
Burgund - ciemnobordowa piękność, duże, napakowane i trwałe kwiaty. Typowo jak na wielkokwiatową, kwitła zazwyczaj po jednym kwiecie na każdym pędzie. Wiosną miała trudny start, bo każdy wypuszczany nowy pęd został błyskawicznie zjadany przez ślimaki, które wyjątkowo tylko w niej gustowały spośród wszystkich róż

Latem dobrał się do niej z kolei przędziorek, który również najbardziej zagustował właśnie w niej. Ciężkie miała więc życie, a na koniec rosnąca obok koleżanka sprzedała jej plamistość. Niestety, straciła prawie wszystkie listki, ale piękne kwiaty, zapach i za wolę życia i walki dostanie ode mnie szansę.
Jalitah - wielkokwiatowa róża o trudnym do określenia kolorze. Coś pomiędzy kremem, żółtym, seledynem a morelą, z delikatnym rumieńcem na końcach płatków. Nie potrzebuje specjalnych rekomendacji, na forum nie brakuje pochwał pod jej adresem. Ładnie się krzewi i chętnie kwitnie, u mnie zazwyczaj po kilka w bukieciku na każdej gałązce. Kwiatuszki bardzo trwałe i odporne, rzadko kiedy ukazują środek. Kielichowy układ kwiatu powoduje, że zbiera się w nich woda jak w miseczce, więc po większym deszczu warto tą wodę wytrząsnąć, inaczej kwiat będzie gnić u nasady. W drugim roku, bardzo suchym u mnie, nieznacznie złapała mączniaka, obcięłam więc zaatakowane końce pędów i było ok. W 2017 z kolei podłapała nieco plamistość od rosnącej obok i kompletnie łysej Flamingo, ale oberwałam tylko kilka chorych listków.
Soeur Emmanuelle, czyli Dieter Müller to róża zajmująca miejsce w piątce najlepszych róż w moim ogrodzie. Absolutna piękność, ogromny wigor, mnóstwo kwiatów i zapach - nietypowy trochę jak na różę. Kojarzy mi się z czymś korzennym, ziołowym...?
Dopiero w ostatnim sezonie złapała kilka plamek pod koniec jesieni. To i tak cud, bo obok rosła golutka Lacre, która zachorowała jako jedna z pierwszych.
Jedyną jej wadą są stosunkowo nietrwałe kwiaty, trzymają się około 2 dni. Jest ich jednak całe mnóstwo, bardzo długo i wytrwale kwitnie.
Candlelight - zawitała do mojego ogrodu dopiero w zeszłym roku, a już podbiła moje serce. Na razie jeszcze słaba i delikatna, czekam, co pokaże w tym roku. Dosyć odporne kwiatuszki. Rosła pomiędzy dwiema łysymi różami i nie miała ani jednego listka z plamką.
Johann Strauss - nie wiem, co ta róża w sobie ma, ale dałam jej szansę. Kwiaty nie są tak wypchane płatkami jak najbardziej lubię, ale są duże i widać je z daleka, jak błyszczą na tle ciemnych liści. W pełnym rozkwicie pokazuje oczko. Kwitła od czerwca do jesieni i nie było dnia, żeby była bez żadnego kwiatu. Tylko jej uroda i wigor uchroniły ją przed eksterminacją, ponieważ rozchorowała się na plamistość jako jedna z pierwszych. Choroba rozwijała się do tego stopnia, że mimo systematycznego obrywania wszystkich poplamionych liści, każde nowo wypuszczone zostawały na nowo zaatakowane. W tym roku zostanie obcięta na 1-2 oczka, to będzie jej ostatnia szansa.
Na koniec te, które zostały z ogródka wyproszone:
Lacre - gdyby tylko nie zaraziła wszystkiego co rosło wokół albo chociaż miała kwiaty, które chwyciłyby mnie za serce, dostałaby warunek. Była jednak całkiem łysa, a wszystkie liście, które usiłowała wypuścić do samej jesieni, były również zainfekowane, kwiaty natomiast choć ładne, to atrakcyjne tylko przez krótki czas, gdy rozkwitły już całkiem, to zamiast zdobić - szpeciły. Z seledynowo-porcelanowo-różowych kwiaty robiły się jak ulubiona bluzka po kilkunastu praniach - brudnoróżowe i po prostu brzydkie. Ten fakt przesądził o eksmisji, choć wykopywałam ją z pewną dozą żalu i wątpliwości.
Tutaj w najładniejszym momencie, gdy pąki jeszcze nie rozwinęły się całkowicie.
Nostalgie - dostałam marną sadzonkę, która w poprzednim i ostatnim sezonie zakwitła po równo dwoma kwiatuszkami. Chociaż pierwszego dnia jeszcze ładne, kiedy środeczek jest jeszcze biały, kolejnego, gdy złapie słoneczko, zmienia się w bliżej nieokreślony brudny, czerwony róż. Jak większość koleżanek, złapała kilka plamek, a sezon wcześniej, jako jedna z nielicznych, mączniaka. Trudno jednak oceniać ją pod względem zdrowotności, ponieważ od początku była wątłym krzaczkiem. Reasumując, z ulgą się jej pozbyłam.
Flamingo - kolejna z tych mocno porażonych, łysych do samego końca sezonu. Kupiłam ją w doniczce pod wpływem impulsu z pięknie wyglądającymi pączkami, jednak po rozwinięciu okazało się, że nie takie one już piękne. Słabo wypełnione kwiaty, przekwitając zmieniały się w brzydkie, potargane szmatki w piegi od deszczu. Jednak póki zdrowo rosła, miała zapewnione miejsce. W tym roku, ostatecznie się z nią pożegnałam bez większego sentymentu, choć kolor kwiatów był piękny, widoczny z daleka.
