Witajcie!
Ostatnio częściej myślę, co chciałabym tu napisać, niż wcielam to w czym.
Aaa, nie napisałam jeszcze, że pod koniec tego miesiąca wylatuję na dwa miesiące do Stanów. Tym samy zostawiam wszystkie moje roślinki w szczycie sezonu...
Jakoś obawiam się, że M. średnio da sobie radę sam z tym wszystkim, tym bardziej, że on lubi duże roboty, np. kopanie dołów, a takie precyzyjne czynności jak pielenie i odróżnianie chwastów od roślin ozdobnych nieco go przerasta.
Poza tym w tym sezonie (zanim dowiedziałam się, że wylatuję) postanowiliśmy spróbować uprawy pomidorów w gruncie i wyhodowałam 60 sadzonek (39 odmian), z czego 13 sadzonek z 9 odmian koktajlowych zostało wsadzone do donic na balkonie.
Nie wiem, czy M. nadąży z obrywaniem "wilków" i profilaktyką przeciw chorobom grzybowym.
Anitko, Bazyl ma się już dobrze, płukanie nerek pomogło. Dobrze, że wiejskie koty trzymają się instynktownie z dala od lilii.
Ściółka daje bardzo dużo w naszych warunkach, mimo tego deszczowo-burzowego okresu u nas na wsi nie padało. No może raz, ale nie na tyle, żeby nawilżyć ziemię. I jest generalnie zbyt sucho jak na tę porę roku, ale w miejscach pod ściółką jest o.k. A gdzie indziej znów glina skamieniała, nawet widłami ciężko wydłubywać osty.
Olu, ciesze się, że wpadłaś. Ja też mam straszne zaległości, chyba już nie do nadrobienia.

Tak bywa.
Marysiu, cieszę się na nasze spotkanie bardzo!

Też muszę zacząć wykopywać tulipany na lato, dzielić i znów sadzić jesienią. Mój M. marudzi, że za dużo z tym roboty - ale jak można zrezygnować z takich ładnych kwiatów wiosną? Gorsze jest to, że w mieszkaniu nie bardzo mam gdzie suszyć i przechowywać te cebulki.
Ale fakt faktem, że te cebule do najzdrowszych nie należą. U siebie widzę, że nawet bez pomocy nornic, w drugim sezonie już nie ma na co liczyć - są chore i marne.
Aga, spotkanie będzie u Marysi, no trochę szkoda, bo rzeczywiście byłaby darmowa siła robocza.
Ale nic to, spędzimy czas bardziej bezstresowo - bo pokazać gościom nasze rabatki to na razie wstyd straszny.
O.k., teraz o zwierzakach w ogrodzie.
Jakiś czas temu rudy kocurek, który - w końcu się dowiedzieliśmy - nosi imię
Tośka (dzieci sąsiadów nie przejmowały się określaniem płci u małego kota), przyprowadził do nas drugiego młodszego kolegę Burka, oto on:
Burek najpierw był trochę nieufny, ale potem też już łaził za mną lub siedział pod bukszpanami i obserwował działkę sąsiadów.
A wracając do Tośki, którego będę zwać
Tośkiem: ma ciekawą dietę. Lubi bardzo ziemniaki z ogniska, kawałki chleba z naszych kanapek. Natomiast absolutnie nie tknął kociego żarcia z puszki, którą kiedyś M. dla niego kupił gdzieś po drodze w sklepiku. Pomyśleliśmy, że to żarcie musi być wyjątkowo paskudne, skoro nawet wiejski kot tego nie tknął. Ale na próbę daliśmy to naszym domowym kotom, i - o dziwo! - opchnęły bez wybrzydzania, a dodam, że Bazyl to z tych, co to głównie świeże mięcho by jadł.
No to teraz irysy - zakwitło mi w tym roku po raz pierwszy kilka odmian, które zdobyłam m.in. od zaprzyjaźnionych forumowiczów:
- od Lidzi
- od Lucynki
- od Janusza
- od Alani
- od Jacka; ten kosaciec jakoś mocno kojarzy mi się z secesją (nie do końca wiem dlaczego?), ma takie wąziutkie nasady płatków (nie widać tego na tym zdjęciu)
- od mamy
No i nasze kilkuletnie: to jakaś oporna odmiana, bo nie przeszkadza im, że ich kłącza nie mogą się wygrzewać na słońcu i są zasłonięte przez inne rośliny, na dodatek rosną w miejscu niezbyt suchym.
W tym roku, wiosną, przygotowaliśmy kosaćcom nową rabatę - taką spulchnioną, podwyższoną i z dodatkiem piasku, ziemi z worka oraz węgla drzewnego - może to ograniczy trochę chorobę ich liści i pomoże kłączom - w końcu glina nie jest wymarzonym miejscem dla kosaćców.
M. przekopywał na dwa sztychy:

Ta rabatka została pokazana też w poście wyżej, przy okazji robienia obrzeży.
Jeszcze nie wszystkie kosaćce zdążyliśmy przesadzić, reszta może jesienią.