Aniu dymkę chciałam kupić ale koło działki nigdzie nie było. Wszyscy mówili że za tydzień dopiero będzie. No to siłą rzeczy nie kupiłam i nie wsadziłam.
Madziu chciałam mieć szybciej marchewkę. Ale nic nie wysiałam. Straszna zimnica była. Poczekam jeszcze. Coś przepowiadają że po niedzieli ma być cieplej. Może wtedy się uda coś posiać.
Róże bez zmian. Wydaje mi się że tylko jedna może nie przetrwać. Reszta która jest słaba będzie mocno cięta. Nie jest to jakaś duża ilość ale no zawsze szkoda.. Zauważyłam, że najwięcej czarnych pędów mają róże które były tylko okopczykowane. Te które miały kaptur są zielone. Mąż okrywał sam, ja siedziałam i ryczałam przy Tacie. Nie mam pretensji. Narobił się, okrył jak okrył no i trudno. Albo odbije od korzenia albo wymienię na coś innego.
Paulinko pietruchę sobie odpuszczam w tym roku. Natki nie lubię a korzenia w zeszłym roku w ogóle nie zebrałam. Faktem jest, że spotkało mnie nieszczęście. Ale generalnie jesienią już tak często nie odwiedzam rancza. Wolę warzywka które się wcześniej zbiera.
Lucynko poczekam zatem. Przypomniałaś mi, że nie kupiłam jeszcze kopru.

I co ja potem włożę do ogórków?? Muszę coś kupić w tym tygodniu.
Weekend zaliczam do średnich. Pogoda kiepska. Ciągle chmury na niebie i chłodno. W sobotę to max 4 stopnie było. Nie chciało mi się za bardzo nic robić. No ale jechać tam i nic nie zrobić to mija się z celem. Ubrałam więc na siebie kilka warstw ubrań, potem się rozbierałam bo przecież jak się ruszać przy tych rabatach?
Ema zagoniłam do malowania domku od wewnątrz, środkiem grzybobójczym. Będziemy niedługo ocieplać wełną więc zabezpieczyć chcieliśmy od środka. Taka praca jest też bez sensu, bo na dworze nie było wiadomo czy nie zacznie zaraz padać. A tu wynieś, wnieś wszystko itd. Robota głupiego. No ale kiedyś to trzeba było zrobić. Już pomalowane, teraz czekamy na dostawę wełny. A ta na zamówienie była więc jeszcze trochę poczekamy. Ja w tym czasie...siedziałam w altanie i polowałam z aparatem na sikorki. Booo...mamy wreszcie w budkach na drzewie ptaszki

. Niestety co wychylały główki to ktoś szedł obok naszego ogrodzenia i je wypłaszał. Także darowałam sobie siedzenie i nic nie robienie. Wzięłam się za najbardziej zapuszczoną rabatę z krzewuszkami. Przyznam się, że narobiłam się przy niej jak dziki osioł. Dwa dni jej poświęciłam. I jeszcze jej nie skończyłam. Jest z agro i przysypana kamieniami. Ściągałam wszystkie kamienie, podnosiłam agro i wyrywałam perz i korzenie trawy z pod spodu. Zawsze najbardziej tam zarasta a jeszcze jak całą jesień tam nie pieliłam to wyobraźcie sobie co tam było... Zrobiłam trzy czwarte rabaty i reszta musiała zostać na kolejny przyjazd. Mam wrażenie, że kręgosłup mi się wygiął w drugą stronę.
W piątek choć słońca nie było to nie padało. Zaryzykowałam i powtórzyłam oprysk miedzianem na drzewkach owocowych i świerkach. Drzewka pobiałkowałam też wapnem i każdemu dałam po wiadrze Rosahumusu. Przycięłam też bukszpan i czubki niektórym tujom. Przesadziłam z eMem spiralki z donic do gruntu. Donice już za małe i rośliny zaczęły marnieć. Myślę, że zastąpię jej Miskantami. A spiralki niech dochodzą do siebie w ziemi. Korciło mnie, żeby poprzycinać róże. Poszłam spojrzeć na forsycje- nawet jej się nie śni kwitnąć. Nie wiem, czy wynika to z klimatu u mnie czy może z tego że forsycja bardzo stara jest. W każdym razie, postanowiłam się jeszcze wstrzymać. Zwłaszcza że pogody szału nie robią. Nie wiem, czy uda mi się wytrwać do forsycji (em nakazuje czekać

). Poczekamy na cieplejsze dni.
Nie ma za bardzo co pokazywać, ale zrobiłam dla Was co nie co.

Magnolie w pąkach

Lilia Świętego Józefa wypuszcza coś takiego. Może tym razem nie zginie na lato..

Moje głodomory się już uaktywniają

.
Dobrej nocy Kochani

.