AGNESS, tak, trzeba by dla świętego spokoju znaleźć po świętach trochę czasu na oberwanie listeczków, chociaż ja nie wiem, czy to w ogóle pomaga. U mnie moje chorowite odmiany róż i tak będą zarażone, mimo że listki są wyzbierane co do jednego.
Ewazawady, zdecydowanie wolę sprzątać ogród niż mieszkanie. Taka ze mnie marna gospodyni.

Ale na święta mus mieć wszystko czyściutkie.
Cymciu, światło w ogrodzie to zasługa moich dużych drzew. Ja tylko fotografuję to, co jest. Czasem wychodzi, czasem nie. Jak każdemu. Ale wielkie dzięki za uznanie,
zawszeć to miło czytać.
Elwi, ja owej
Bengali kupiłam od razu 6 sztuk. Tak mi się podoba ze zdjęć, że muszę mieć od razu dużo kwiatków. Natomiast
Garden of Roses mi wymarzła tamtej okropnej zimy. Była piękna, więc teraz znów zasadziłam kilka krzaczków. Co do
Sommersone to wiem, że ładniutka, tylko nie do koca mam wyobrażenie, jak będzie pasowała do tej nowej rabaty, bo ona ni to różowa ni to pomarańczowa. Okaże się w praniu. Ale twoje słowa, że będę z niej zadowolona, bardzo mnie, że tak powiem, podjarały. Zachwalała ją także Yollanda i to dzięki niej podjęłam ostateczną decyzję zakupu.
Fiskomp, tak Basiu, znam imiona wszystkich swoich żurawek, bo zapisałam sobie w kajeciku ku pamięci. Ta buraczkowa to
Berry Smoothie, a zielona z żyłkami to
Green Spice. Obie odmiany dobrze rosną i są efektowne.
Justi, powiem tylko, że kuklik
Flames of Passion to rewelacja. U mnie też się rozrasta i nie zamierza żyć krótko. Kusi mnie nawet, żeby go wiosną podzielić, choć boję się, żeby mu tym nie zaszkodzić. Dzieliłaś swoje?
Margo, jak ja strasznie żałuję, że nie mieszkamy bliżej siebie. Zawsze mi się z Tobą tak dobrze gada, bo jesteś naprawdę szczera i fajnie nastawiona do ludzi. A autobus to jakiś do Ciebie dojeżdża? Jeśli chodzi o obrzeże to koniecznie zrób na cementowej zaprawie, bo inaczej będzie ci trawa wrastać, co jest okropnie upierdliwe.
Nifredil, faceci to mają jakąś inną optykę. Chcieliby tylko duży trawnik (to chyba z dzieciństwa, żeby móc gdzie grać w piłkę) no i same drzewka. Nasz kolega, gdy widzi u nas ogród kolorowy od kwitnień różnych roślin, mówi, że dla niego to właściwie mogłoby nic nie kwitnąć, byleby tylko te dęby rosły. Ja na szczęście swojego M przez lata zreformowałam i już cieszą go barwne rabaty.
Sweetdaysy, goła ziemia to tylko siedlisko dla chwastów, chyba że ktoś chce codziennie pracować przy rabatach. Ja lubię mieć wszystko zagospodarowane. Jeśli nie ma nic, to warto wysypać korą lub posadzić coś okrywowego. Niektórzy sypią żwirek, ale u mnie by się nie sprawdził, bo mam zbyt dużo śmieciuszków spadających z drzew.