Spędziliśmy trochę czasu na wsi.
W związku z zamarzniętą ziemią w okresie przed Feliksem, udało mi się posprzątać podwórko czyli majdan z trawą i chwastami , pograbić itp.
Na początku nawet wkopałam kilkanaście doniczek z cebulkami, które stały przykryte paprociami.
Pierwsza wichura 3 stycznia była mocna i rozwaliła zaczep w bramie, gdy go naprawiałam położyło dwa stare płoty zagradzające dziadkowy.
Dużo czasu zabrało mi umocowanie ich z powrotem metodą gospodarczą

Ponownie przybyliśmy na następną wichurę - Feliks.

Cóż to za relaksujący ''łikend '' był....
Na dzień dobry parę kilometrów od wsi w lesie duży buk spadł w poprzek drogi.
Dużo nerwów nas to kosztowało, ale cieszyliśmy się, że nas oszczędził, poleciał dosłownie parę minut przed nami bo pierwsi go znaleźliśmy.
Straż pożarna sprawnie go usunęła.
Po takim wstępie z drżącym sercem pojechaliśmy do domu.
Wyobrażaliśmy sobie zgliszcza na miejscu siedliska.
Jednak co niemiecka robota to przysłowiowo solidna

Połamało jedynie strachy zapomniane na drzewach. Parę dachówek spadło i desek z budynku gospodarczego i stary płot nie mający znaczenia strategicznego. Noc była potworna.
Gdy wyszłam po drzewo mało mnie nie obaliło.
Następnego dnia objechaliśmy większość pasiek. Trochę daszków pospadało, ale nie było tragicznie.
Udało mi się nawet dokopać do pozostawionych mieczyków. Znalazłam nawet jedną żywą dalię.
Także humor poprawił się. Mieczyki umyte - wielkie cebule spoczywają już w piwnicy.
Zdjęć nie robiłam z powodu złych warunków.
Muszę napisać o tym, że pięknie wychodzą w siedlisku przebiśniegi, krokusy, irysy, narcyzy i tulipany.
Posadziłam trochę hiacyntów i prymulek do doniczek w domu.
Na prawdziwą wiosnę musimy jednak troszkę poczekać.