...lub dzielone starsze, co najmniej czteroletnie i zdrowe egzemplarze i niestety nie masowo, ale u osób indywidualnych i uczciwych.
W żaden sposób nie uwierzę w to, że produkcja masowa, zwłaszcza polska ( in vitro, cięcia nożem w szkółkach itp.) będzie uczciwa i przed rozmnażaniem przebada sadzonki na obecność wirusa.
I tu jest pies pogrzebany. Gdyby zrobiono uczciwie porządek właśnie na tym etapie wirus by po kilku latach zginął. Odbiorca nie jest w stanie stwierdzić,czy partia jest skażona, bo wirus może być niewidoczny przez trzy lata.
I tym gorzej dla nas- kolekcjonerów-amatorów- że będziemy musieli wyrzucać rośliny, kiedy osiągają swoje prawdziwe oblicze i piękno.
Trzeba apelować o solidność w miejscach, gdzie mnoży sie hosty. Kolekcje można odnowić- prędzej czy później, lecz co z tego, jeśli będziemy nabywać zakażone rośliny i cieszyć sie nimi tylko 3-4 lata. To błędne koło, które mogą przerwać tylko ci, co mnożą hosty w szkółkach i laboratoriach.
Zgadzam sie ze śnieżką - to jest stresujące

i nie próbujmy już tego ukrywać.
Ale mamy broń- WIEDZę ! Wiemy jak nie roznosić, wiemy co i jak robić, gdy mamy objawy na roślinie.
Wyrzuciłem i spaliłem od razu te, które dostały w tym roku podejrzanych plamek. Było to chyba sześć sztuk- może i niesłusznie tak śmiertelnie potraktowałem moje ulubienice, ALE ...nie chcę spędzić chwil, które miały koić duszę wędrującą wśród pięknie wybarwionych liści z rękawiczkami moczonymi w denaturacie, buteleczką spirytusu w ręku i z wiadrem płynu odkażającego, w którym za każdym dziabnięciem narzędzia w pobliżu korzeni zanurzam je w owym wiadrze. Nie tak ma wyglądać to kojenie duszy...
Dlatego trzeba koniecznie wyeliminować podejrzane osobniki, lepiej teraz przeboleć kilka sztuk. Wcale nie muszę mieć 1000 odmian ( choć przyznam- hosty wciągają), lepiej chyba mieć tylko 100, ale wielkich, zdrowych i bez afrodyzjaków w podróży między urokliwymi liśćmi. To nie mozę być stres
