Wygladal wtedy tak:

Wiedzialam, ze nie jest zimowytrwaly, wiec z pierwszymi przymrozkami wyladowal wraz z oleandrami w mojej kwiatowej "przechowalni" . Niestety - moze bylo mu za zimno - zwiedl i usechl calkowicie
 .
.Na wiosne znajoma poradzila mi, zebym to co z niego zostalo - czyli sam korzen z bryla siemi, posadzila w katku mojego ogrodu. Tak tez zrobilam i na kilka miesiecy zupelnie o nim zapomnialam....
 Na jesieni okazalo sie, ze odbil od korzenia (oczywiscie o kwitnieniu nie bylo mowy)...Wyladowal wiec w nowej donicy i znow na zime ozdobil moja "przechowalnie" (tym razem troche cieplejsza)
  Na jesieni okazalo sie, ze odbil od korzenia (oczywiscie o kwitnieniu nie bylo mowy)...Wyladowal wiec w nowej donicy i znow na zime ozdobil moja "przechowalnie" (tym razem troche cieplejsza)  .
 .Zielenil sie milo i na wiosne wystawilam go z kumplami oleandrami przed dom.....
No i moj cudem uratowany ołownik odwdzieczyl sie sie na calego!!!!
 
   
 Obecnie ma ok 3 metrow wysokosci; kwitnie jak szalony i ma wciaz mase paczkow....
 
 A wyglada tak: (aparat fot nie obejmuje jego calej wysokosci)

Stal sie roslina, ktora sprawila mi najwieksza niespodzianke, i jak o "dziecko" specjalnej troski dbam o niego z wyjatkowa starannoscia. Ciekawa jestem czy przezyje kolejna zime i w jakim stanie odnajde go w kolejnym roku.....
To taki optymistyczny wpis w fali raczej smutnych ołownikowych historii.....







 
  
  
 

 
 





 
 
 
 
		
