
Po kilku dniach pracy, wyrywania chwastów, wyciągania kilometrów polnego powoju, wreszcie było widać, że tam rosną truskawki.

Rządków jednak nie dało się z tego zrobić w żadną stronę...

I tak do kolejnego sezonu. W 2010 kwitnące truskawki wyściółkowaliśmy słomą.

Byłam ciekawa czy coś w ogóle jeszcze z nich będzie. Ale kwitły.

Zaczęły pojawiać się owoce...

... i zmieniać kolor...

Aż w końcu były takie jak trzeba...i było ich co raz więcej i więcej!

Ciasto z własnych truskawek. Na samo wspomnienie leci ślinka.

Do kawki 1-wsza klasa. Sernik na zimno.

A po sezonie koszenie.

Po skoszeniu postanowiłam zrobić porządek. Tak, żeby w końcu zrobić rządki, żeby nie było takiego bałaganu.
Co było za dużo to powykopywałam, posadziłam w inne miejsce. Wszystko robiłam w środku upalnego lata. 30 minut w truskawkach i miałam czarne plecy od słońca, pot lał się strumieniami, ale rządki powstały. Uff... Niestety niedługo cieszyłam się, że w końcu będą normalnie rosły. Na jesieni akcja równania działki... truskawki albo w inne miejsce na działce, albo będą zasypane 3 metry pod ziemią. Szkoda mi było. Wykopałam wszystko. Do kubeczków po serkach, bo nie było wiadomo gdzie je właściwie posadzić. Na całe szczęście miejsce się znalazło. Trochę niefortunne, bo ciężko nagle na trawniku sadzić truskawki, zwłaszcza, że trawa cały czas "przebija". Zimę przetrwały. Dzisiaj już oplewione, w równych rządkach. Mam nadzieję, że posmakuję ich w tym roku. Oczywiście będę wrzucać aktualizacje.