I tu pojawia się kolejny wątek naszych rozważań. Nowa świecka tradycja chodzenia do kina głodnym

. No i mus jest cokolwiek w siebie wrzucić. Bierzemy więc co jest, bacząc na koszty.
A poważnie, wyjście do kina zaczyna się kojarzyć z kubłem prażonej kukurydzy, hamburgerem, napojem i nerwowym szukaniem toalety po seansie. Potem zabawa w kto pierwszy na parkingu, kilka klaksonów i do domu. Czasem pogada się o filmie. Film to taki kinowy dodatek do czipsów

Ta tradycja też przyszła do nas zza wielkiej wody i pleni się jak powój polny. Widać gleba jej odpowiada.
Ja lubię celebrować jedzenie, delektowanie się smakiem, pogaduchy przy stole, trochę śmiechu, czasem psa trzeba pogonić, bo sępi. Samo dostarczenie organizmowi sładników odżywczych, bez żadnej frajdy do mnie nie przemawia. Kino i zakupy nie pasują mi do tego stylu jedzenia.
No właśnie, trzeba zmykać, bo dzisiaj moja niedziela przy garach. Podszykować trzeba małe co nieco. Moje dziewczyny już wstały ( już

) i domagają się mojej obecności przy stole.
Felek dopiero uczę się o domowym wyrobie wędlin. Spieprzyć kawał świetnego mięsa to każdy potrafi.