U mnie ukorzeniają się od jesieni bez niczego, bez butelki, ukorzeniacza itp. To już kolejne pokolenie, więc chyba sposób nie jest najgorszy
30 cm gałązki (mogą być z piętką, ale pierwsza partia pochodziła ze strzyżenia krzewów macierzystych, a więc bez piętki) we wrześniu wtykam w ziemię do połowy wysokości pędu, oberwawszy wcześniej liście z dolnej części, po czym zapominam o nich do wiosny. Ziemia w "szkółce" jest żyzna i wilgotna, bo to nad strumykiem, w zacisznym półcieniu.
Poprzednia partia pęcherzniczek już wiosną wyjechała do ogrodu koleżanki i ma się tam świetnie. W czerwcu tego roku przesadzałam z ubiegłorocznej szkółki jeden tylko, ale już całkiem pokaźny krzewik z liśćmi, kilku młodymi pędami i czuprynką zdrowych korzeni, reszta ukorzenionych gałązek też żyje i w najbliższym czasie muszę je chyba przenieść do doniczek
Jeśli więc macie takie miejsce, wilgotne, zaciszne i żyzne, to pęcherznica się wam na pewno odwdzięczy
