W kwietniu na imieniny dostałam w prezencie dwie pocieszki: Stefana (Stephanotis) i Różową Panterę (Phalaenopsis).
Wrażliwy Stefan oczywiście zrzucił wszystkie kwiaty i pączki, co mnie zasmuciło, ale jechał do mnie ponad 100 kilometrów więc miał prawo okazać swoje niezadowolenie, na pocieszenie zostawił liście (choć nie musiał) ale tu nie o nim.
Różowa Pantera tak mnie urzekła swoimi centkami, że postanowiłam ją obdarować śliczną osłonką, która to nic a nic jej nie przyozdobiła bo kwiat sam w sobie jest tak piękny, że nie potrzebuje dodatków, niestety tylko zaszkodziłam storczykowi – kwiat, kiedy go dostałam, dosłownie ociekał wodą a ja, zamiast przewietrzyć mu korzenie, to go jeszcze tą osłonką potraktowałam. Ale nie ma tego złego...
Zamiast skupiać się na swoim nieszczęściu zaczęłam wertować internet w poszukiwaniu pomocy dla mojego, teraz już Kłapouchego. Na potwierdzenie dołączam zdjęcia:


Z wielu forów storczykowych wybrałam właśnie to, które jest pisane przez przesympatycznych użytkowników z taką miłością do kwiatów, z ogromnym zapałem do ich pielęgnacji i jeszcze większą życzliwością w udzielaniu pomocy innym, mniej doświadczonym storczykomaniakom, dlatego z ogromną przyjemnością tu dołączam.
To właśnie z Wami chciałam się podzielić moją storczykową historią pt. "One pomogły mnie, teraz ja spłacam dług wdzięczności...". A wsparcie, a jakże, będzie bardzo potrzebne, nie mnie - ja już dzięki nim mam się dobrze, ale moim ćmówkom.
W swojej kolekcji mam już 12 orchidei (no to zaszalałam) ale na początek chciałabym się zająć właśnie Kłapouchym.
Kiedy spostrzegłam, że z Różową Panterą źle się dzieje, pobiegłam do sklepu, kupiłam wszelkie niezbędne akcesoria i przystąpiłam do ratowania jej z opresji.
Po wyjęciu z doniczki okazało się, że podłoże jest tak zbite, że w zasadzie nieprzepuszczalne, do tego mokre a z korzeni jakie posiadała roślina, do użytku nadawał się tylko jeden, powietrzny, reszta była przegnita. Przesadziłam ją w keramzyt i oczywiście popełniłam następny błąd bo zostawiłam oba pędy z kwiatami (tak bardzo mi ich było żal), uszczknęłam tylko kilka więdnących kwiatów i głęboko wierzyłam, że jak roślinka jest silna, to da radę. W międzyczasie doczytałam jeszcze kilka rad na forum, między innymi u Joasi Art., która niesamowicie pięknie i konkretnie pisze o swoich doświadczeniach a dodatkowo w jej wątku wypowiada się wielu ekspertów, których nie sposób wszystkich wymienić z imienia czy nicka, z wielkim guru, czyli Jovanką na czele. Tak więc dzięki nowemu zasobowi wiedzy, postanowiłam to naprawić i właśnie dziś, z bólem serca, obcięłam pędy i wstawiłam do wazonu. Mam nadzieję, że dzięki temu zabiegowi, teraz Kłapouchy swoją energię przeniesie na odbudowanie korzeni i wzmocnienie swoich oklapniętych "uszków". A swoją drogą, kwiatami, choć w wazonie, to przecież przez jakiś czas się jeszcze będę mogła cieszyć:

I tak dzięki storczykom świat jest bardziej kolorowy a moja depresja odeszła w zapomniane.

Teraz cierpliwie będę wyczekiwać nowych korzonków i jeśli się tylko jakiś pojawi, będę na bieżąco informować.
Jeśli jest coś, co mogę jeszcze zrobić dla mojego storczyka a nie zrobiłam, bardzo proszę o rady i wskazówki.
Pozdrawiam serdecznie
Justyna