Koty sąsiadów to mały pikuś, podlane iglaki czy bukszapny też przeboleję ale ja mam własnego kota, który niczemu co się rusza nie przepuści, ptak, szczur, mysz, motyl, pszczoła dosłownie nic nie jest w stanie się ostać. Miałem w tym roku piękne krokusy co z tego, za dużo pszczół się kręciło, istna masakra!

Cały drżę co się będzie działo jak na dobre zakwitną hiacynty tulipany czy narcyzy. Zapowiada się rzeź

I tak jest non stop, jeżówki, rozchodniki i mnóstwo innych kwiatków połamanych bo albo siądzie na nich jakiś owad albo są na drodze ataku. Lawendę wprasował mi w ziemię nieustannie urządzając sobie 'pady' na owady podobnie z azaliami japońskimi. Koronę cesarską objadł, serduszkę objadł, zabiję bydlaka! Nie mam siły...
Tylko w tym roku siedział już na oknie z myszą, szczurem a żywą sikorkę przyniósł w paszczy do domu żeby się pobawić. . . szczęśliwie uratowałem ptaszynę. Cała inteligentniejsza przyroda wyprowadza się z mojej okolicy oczywiście są też i zalety, żadnych kretów nornic czy innych takich tam nie widziałem w ogródku od momentu pojawienia się tego kota. W tamtym roku cudem udało mi się uratować pazia królowej, furczaki parę razy uchroniłem przed zgubą. Niestety one są głupie to przylecą pewnie i w tym roku na pewną śmierć. Miałem już wiele kotów ale takiego bezwzględnego łowcy to jeszcze nie widziałem, żeby jeszcze miał pustą michę w domu to bym zrozumiał. Żeby tylko ograniczało się to do łowów to bym przebolał ale z ogródka robi się pobojowisko.
P.S.
A co do kocimiętki... to owszem zainteresował się nią gdy wystawała spod śniegu, w końcu w zimie nie ma innych atrakcji.