Kochani, kupiłam wiosną 40 kłączy "zwyklej " kanny, ponieważ chciałam przy płocie żywopłot zrobić. Wcześniej kilka podpedziłam, żeby sprawdzić co z nich będzie i okazało się, że mają wirusa. Szkoda mi ich było i dałam mamie. Mieszka na odludziu i nie ma szans żeby wirus się rozprzestrzenił. Kupiłam kolejne u innej osoby i te wsadziłam od razu do gruntu, bo to już koniec maja był. I te też jakoś nie dają mi spokoju. Dostały sporo obornika bydlęcego i rosną całkiem fajnie.Podlewane codziennie.30 metrów dalej rosną zdrowe i boję się, że mogą sie zarazić. Proszę, sprawdźcie swoimi doświadczonymi oczyma czy jest czego się bać.
Anmiko niestety widać, że nie są to czyste liście, ale 30 metrów odstępu od zdrowych powinno wystarczyć.
Tylko nie używaj tego samego noża/sekatora do zdrowych i chorych.
Dziękuję za odpowiedź. Kiedyś czytałam, że te zwykłe czerwone kanny są odporniejsze na wirusa a tu u dwóch różnych ludzi kupione i taki klops. Jesienią pójdą do śmietnika. Teraz już nic mnie szybko nie osłoni od drogi wiec zostaną i mam tylko nadzieje, że inne nie dostaną tego dziadostwa. A tak chciałam mieć gęsty żywopłot przed domem. W przyszłym roku może ktoś z forum sprzeda mi takie bez wirusa albo chociaż nasiona?
Moje kanny kupione w sklepach ogrodniczych okazały się być niezgodne odmianowo i zawirusowane, o ile wirusa już rozpoznam na zielonych liściach, to jak go rozpoznać na takich? To miała być Tropikana?
Co się dzieje z moimi Cannami? To Pretoria. Od razu po wyjściu z ziemi zauważyłam plamy, ale myślałam, że to minie. Niestety, każdy praktycznie liść nie wygląda za dobrze. Co robić?