Obornicki - Jeśli sprawcą jest
Fusarium oxysporum, to owoce najprawdopodobniej nie zdążą dojrzeć, nie ma na to lekarstwa, i możesz zapomnieć o sadzeniu w tym miejscu nieszczepionych arbuzów przez najbliższe 10 lat lub nawet dłużej, a tak naprawdę to nie tylko w tym dokładnie miejscu, ale w ogóle w swojej okolicy, bo nie wiesz, gdzie jeszcze ziemia jest zainfekowana grzybem, a sam mogłeś go nieświadomie poroznosić. Nie miałam z tą chorobą (JESZCZE) do czynienia osobiście, ale źródeł wiedzy na ten temat w internecie nie brakuje, a każde potwierdza, iż fuzaryjne więdnięcie to czyste zło, które w praktyce można pokonać jedynie sadząc arbuzy szczepione na odpornych na tę chorobę podkładkach (no i poprzez napalm, oczywiście, ale bądźmy realistami - gdzie teraz można kupić dobry napalm? No więc tylko szczepienie).
Tylko że Ty napisałeś "zaraz po wsadzeniu do ziemi liście więdną (...)", a jednocześnie na zdjęciach widać, że masz już zawiązane owoce, i to mi się nie dodaje. Jak długo trwało owo "zaraz"?
A u mnie na jednym arbuzowym zagonku poligon:
Jak podejrzewałam, kretów było więcej niż 12 i numer 13 właśnie wykonuje u mnie usługę wietrzenia korzeni pod arbuzami. Tylko 5 sadzonek zabezpieczyłam siatką, bo po wykopaniu pięciu dołów straciłam ochotę na kolejne 40. Drżyjcie, moje bąbelki
Mam ledwie 5 owoców, którym liczę już czas od zawiązania (2 od Sugar Baby, 2 Mini Blue i 1 Dziwak NN), a reszta to wciąż albo dopiero kwiaty, albo agresty pod znakiem zapytania. Grzybów, bakterii i wirusów brak, za to krety były już wszędzie, pod absolutnie każdą grządką
