Poświęciłam ostatnio wiele czasu na przeglądanie długaśnych dyskusji i uprawie różaneczników. Zdarzyło się tak, że opiekuję się od zeszłego roku m.in. sporą grupą tych roślin posadzonych kilka lat temu. Posadzonych jako wielkie, niektóre niemal 2-metrowe krzewy. Posadzonych zostało ponad 100 szt., z czego wypadło około 40 szt. Posadzone były w fatalnych warunkach (ciężka, gliniasta gleba), potem były poprawiane, ale wg. mnie też nie najlepiej to wyszło. No i cała gleba przykryta agrotkaniną, co by chwasty nie rosły. I ta włóknina na glinie, całość przysypana cieńką warstwą kory, echhh... Mój kolega za pomocą chemii doprowadził do tego, że przestały zamierać i jako tako wyglądają. Ja natomiast chcę im przede wszystkim poprawić warunki życiowe. Zerwałam agrotkaninę, wyściółkowałam kwaśnym torfem i korą i miałam plan tej wiosny popodnosić wszystkie rośliny - zrobić im podwyższoną rabatę, bo jest tam naprawdę mokro i gliniasto. Ale zauważyłam, że kilka miesięcy po moim wyściółkowaniu różaneczniki "same" się podniosły

Muszę jednak dosadzić na miejsce wypadniętych nowe, również duże (i przecież drogie) rośliny. Przygotuję im glebę jak należy, wiem jak to robić, nurtuje mnie tylko 1 pytanie, na które nie znalazłam dotąd odpowiedzi. Otóż prof. Czekalski zaleca stosowanie rozłożonego obornika bydlęcego, natomiast pisze, że obornik koński (a także ptasi i świński, co dla mnie bardziej zrozumiałe) nie nadaje się pod różaneczniki. A akurat mam dostęp do końskiego darmowego. Z tego co czytałam wielu z Was stosuje jednak koński.
Czy ktoś wie, dlaczego Czekalski go odradza? I czy faktycznie dodajecie go jako składnik podłoża?
Bardzo chętnie poznam Wasze zdanie na ten temat.
Bo już nie wiem - korzystać z darmowego końskiego, czy kupować koniecznie bydlęcy?
Pozdrawiam!
