Grażynko, masz rację w tym, co piszesz i ja też mam taką filozofię. Sama nigdy nic nikomu nie zrobiłam z zawiści i w ogóle nie rozumiem takiego uczucia. Absolutnie nie pojmuję co można zyskać na tym, że komuś innemu się pogorszy. Osobiście wolę pomagać i dzielić się.
Rośliny sadzimy teraz już trochę rozsądniej, dlatego takie podtopienia zdarzają się coraz rzadziej. Dobrze, że cała działka nie jest płaska tylko nachylona w stronę strumyka, bo na płaskim to już by bagienko się zrobiło. Ale oczywiście coś takiego jak ewentualne długotrwałe opady w naszym przypadku mogłyby przynieść bardzo duże straty - podejrzewam, że większe, niż ubiegłoroczna susza - bo ta nie poczyniła u nas praktycznie żadnych zniszczeń (padł młody wielosił odmianowy, nie urosły cukinie ani ogórki).
Elu, witaj!

Widziałam Cię gdzieś w wątku lubelskim właśnie.
Dziękuję za miłe słowa i zapraszam do naszego ogródka!
Soniu, najpierw będzie ogrodzenie, potem ewentualnie domek, o ile M nabierze odpowiedniego rozpędu i o ile parę innych spraw uda nam się pozytywnie rozwiązać. Ale nasza działka jest na widoku sąsiadów, więc taka duża dewastacja nie uszłaby bez wzywania policji.
Sabinko, dziękuję za troskę.

Podejrzenia mam takie: albo to jest ktoś, kto ma nierówno pod sufitem, albo to może być matka jednego z naszych sąsiadów. Ale ona chyba też normalna nie jest. To wdowa, która o wszystko ma do każdego pretensję, do swojej synowej, do innych sąsiadów, każdemu zazdrości, nawet jak nie ma czego i ona tym żyje. Co ciekawe - nigdy jej jeszcze z bliska nie widzieliśmy, tylko raz jeden jak swoją synową przez drogę wyzywała. Staramy się powoli zapoznawać z bliższymi sąsiadami, ale z nią się jeszcze nie udało i chyba nic z tego nie będzie. Znamy już obydwu jej synów i jej córkę, a jej pewnie nie poznamy.
Asiu, ze względu na okoliczności to niestety nie było to, o czym piszesz: kurza łapa była zakopana w pionie, a nie tak, jak rzuciłby ją pies. Poza tym wtedy jeszcze nie było tego dużego psa u sąsiada, a pozostałe malutkie szczekuszki tak by tego nie zrobiły. I ciężko mi sobie wyobrazić kreta czy nornika, który odgryza ogonek kotu i próbuje wciągnąć do swojej nory. Bo to na czubku kopca było wsadzone. Ja się tylko bałam, żebym pod spodem całego ukatrupionego kota nie zobaczyła. Dlatego mężowi kazałam to odkopać. I tak szkoda mi tego zwierzaka, bo nie wiadomo co mu jeszcze zrobiono.
Ewelinko, nie od dziś wiadomo, że na wsi często "chłop żywemu nie przepuści", jak się to mawia. Ludzie potrafią zadziwiać, często w negatywny sposób.
Aguś, nie obiecuję sobie zbyt dużo, jeśli chodzi o realizację tych naszych planów, bo zazwyczaj na obietnicach się kończy, a organizacyjnie się wszytko rozpada. Ale może do emerytury zdążymy.
Jak już poruszamy kwestie społeczne, to dodam, że stanowimy dla lokalnej społeczności coś w rodzaju widowiska weekendowego i mogę się założyć o parę wywrotek ziemi humusowej, że wszyscy tam filują zza firanek i obserwują, co my tam znowu uskuteczniamy. A już wcześniej wspominałam, że nabijają się ze mnie, że zdjęcia za każdym razem robię. Co więcej, ja je czasami robię po kilka razy - o różnych porach dnia.

A jakby wiedzieli, że w domu często sobie do tych zdjęć zaglądam i porównuję na przestrzeni miesięcy i lat, to już w ogóle by pomyśleli, że zgłupiałam całkowicie.
Ale najciekawsze jest dla mnie to, że ci najbliżsi sąsiedzi cały czas o coś mają do siebie nawzajem pretensje i za każdym razem jeden drugiego oskarża i nas ostrzega, np.: "Wy tam chodzicie, a wy nie wiecie, jacy to ludzie są!"
Moim zdaniem powinni dokładać starań, żeby raczej móc na sobie nawzajem polegać.