Witam Cię
jokaer i ciesze się, że Ty też znalazłaś swój kawałek tego świata. Tak sądzę, że i dla mnie gdzieś on jest.
Marysiu, szukam, szukam, chyba nawet aż do przesady!
A tam poza tym, to wiecie co!? Tak się nie da!
Skorzystałam z faktu, że wczoraj padało, a przedwczoraj lało, a dziś pięknie i rześko, i postanowiłam popielić. Chwaściki malutkie, ziemia pulchniutka, bo przed deszczem przepazurkowałam, wszystko byłoby OK gdyby nie .... koperek.

Mam go wszędzie. Na każdej rabatce, grządeczce, na kompoście i gdzie tylko jakiś fragment skopanej ziemi.
Musiał mi się w zeszłym roku powysiewać samodzielnie, ale że aż tak go rozdmucha po działce to nie sądziłam. Domyślam się, że musiałam niechcący wyrzucić jakieś baldachy z nasionami na kompost, choć starałam się tego nie zrobić, ale inaczej to nie wytłumaczę sobie skąd w takiej obfitości koper za domem, z dala od grządki zeszłorocznej.
Tam gdzie świadomie posiałam, to marny i lichy, a pomiędzy kwiatkami burza kopru. Nie wyrywam go bo się przyda, ale pomiędzy nim chwaściska w miniaturze. I jak to pielić? Stara, ślepa baba, gruba na dodatek, to i paluszki ma odpowiednio proporcjonalne, a do tych chabazi to pincety chyba potrzeba. Albo paluszków pianisty anorektyka.
Ach cóż ja się naskubałam tego draństwa, ale z grubsza wypieliłam.
Niestety moje kanciki po deszczu się trochę rozpłynęły i będę musiała popoprawiać, ale to już nie dziś bo zaczyna się robić upalnie. Ale podobno na wieczór zapowiadają burzę, A dziś jeszcze popracowałam przy obrywaniu przekwitłych kwiatów różaneczników i chyba jak na niedzielę mam dość (... akurat!)
Zrobię sobie kawusię

i z książką zasiądę do błogiego lenistwa.

Co prawda jak się znam, to będę co i rusz wstawała, bo to trzeba coś obejrzeć, a tu coś wyrwać, coś podwiązać i w ogóle ...
Ale to chyba normalne?