Nalewka - cała prawda o ogródku

Zdjęcia naszych ogrodów.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Nalewka
Przyjaciel Forum
Przyjaciel Forum
Posty: 6501
Od: 30 paź 2006, o 12:42
Opryskiwacze MAROLEX: więcej niż 1 szt.
Lokalizacja: Działka na Warmii

Re: Nalewka - cała prawda o ogródku

Post »

Wisienko, tylko ćśśśś, nikomu nie mów... ta siatka stoi już po "tamtej" stronie, a powinna iść środkiem strumienia... Sąsiadowi pewnie to kalafiorem wisi, te dwadzieścia centymetrów z dwunastu hektarów, ale według prawa powinno być środkiem nurtu i już. Hm, jako tymczasowe ogrodzenie uznałam, że może być, jako stałe już raczej nie. A z sąsiadami nie znalazłam żadnego kontaktu, wyjechali z Polski i ślad po nich zaginął... no i nie mam jak się z nimi dogadać czy porozumieć... niezbyt dobrze się z tym czuję, ale nie miałam innego wyjścia.

Grażynko, ta zielona łąka to nie nasza :D To daleki sąsiad rolnik, nasze jest tylko do płotu, a dalej to już cudze... więc nie tak wiele pola do popisu. Ale trochę jest, więc od wiosny planuję już nasadzenia właśnie w "pokojach", różne zakątki, murki, schodki, po troszku, po kawałku, powolutku... Doniczki zadołowane, niech no tylko ziemia rozmarznie...
"Wyrzuciłem telewizor na śmietnik, a w radiu urwałem gałkę, tak aby nikt z rodziny nie mógł zmienić stacji i teraz jest tylko wasze radio u mnie w domu. I jestem naprawdę wolnym człowiekiem."
Awatar użytkownika
Nalewka
Przyjaciel Forum
Przyjaciel Forum
Posty: 6501
Od: 30 paź 2006, o 12:42
Opryskiwacze MAROLEX: więcej niż 1 szt.
Lokalizacja: Działka na Warmii

Re: Nalewka - cała prawda o ogródku

Post »

A teraz opowiem krótką historię psa Prota, która działa się równolegle z płotem.
Wokół naszych łąk jest wiele lasów, a w nich mnóstwo zwierza wszelakiego. Bezrobocie tu spore, spożycie alkoholu jeszcze większe, więc wnyki i strzały są na porządku dziennym... Co jakiś czas można więc znaleźć jakieś resztki z "polowania", łapki, czy kuperki... No i Prot coś takiego znalazł :(

Moja wina, nie dopilnowałam, nie zwróciłam uwagi, że pies zniknął mi z oczu na kwadrans, czy nawet więcej... a on pchany instynktem zeżarł to coś... no bo przecie nie z głodu... No i to coś mu zostało w kiszkach, bo Prot ma krzywą miednicę, bardzo wąski ostatni odcinek przewodu pokarmowego i żadnych kości jeść mu nie wolno. No i go "zatkało". Najpierw więc trenowaliśmy olej parafinowy. Potem syropki nawadniające zawartość okrężnicy plus lewatywy trzy razy dziennie. Brrr. Potem tabletki na rozpuszczenie tego czegoś. No i oczywiście wizyty w klinice w Olsztynie, blisko czterdzieści km w jedną stronę, czyli co drugi dzień płatna wycieczka na pół dnia z okładem. Macanie, zdjęcia rtg, lewatywa, porcja oleju do pyska... Trwało to i trwało, bez skutku. To coś nie przesunęło się nawet o centymetr...

W końcu wet zadecydował: tniemy brzuch. Operacja się udała, po dwóch godzinach ledwie rozbudzonego z narkozy psa odebrałam i zawiozłam do domu. Tu go umyłam i zaczęłam podawać kroplówki i prochy... Prochy kupione u weta na wsi, bo wet operujący w mieście nie uznał za stosowne nawet wspomnieć o środkach przeciwzapalnych czy przeciwbólowych. Okłady, roztwory obkurczające, odkażające, aerozol do odkażania rany, wszystko to załatwiłam sama po telefonicznych konsultacjach z naszym stałym wetem z gabinetu ponad dwieście km od nas. Musiałam zostawić nieprzytomnego psa i pojechać do gabinetu weta w sąsiedniej wsi drżąc na myśl, co zastanę po powrocie. Eh...

Po niecałym tygodniu odwiozłam niemal nieprzytomnego psa z powrotem do kliniki. Nadal w Olsztynie, bo musiałam pilnować płotu, więc nie mogłam oddalać się zbytnio od działki... Prot miał zapalenie otrzewnej z ponad litrem ropy w brzuchu i, jak się okazało, wszczepionym gronkowcem. Natychmiast został rozcięty od nowa i dwukrotnie wypłukany w środku. Na moje wyraźne życzenie, żeby pobrać próbkę i zrobić antybiogram nikt jakoś nie zwrócił uwagi... Widać nie ma tego w procedurze...

Pies o dziwo znowu przeżył. Po takiej operacji człowiek dwa tygodnie leży na OIOMie, psa oddaje się właścicielowi, bo klinika z dyżurem całodobowym "nie ma warunków" (jak mówi współwłaściciel kliniki) do opieki pooperacyjnej nad zwierzętami. Zgroza... Za obie operacja oczywiście zapłaciłam nie tylko nerwami, ale i gotówką. Wet wydał psa i zalecenie: dać antybiotyk. I wydał mi dwie, tak, słownie dwie tabletki. Bo to wystarczy, już i tak za długo dostaje antybiotyki, więc wystarczy tyle. Nie wystarczyło. Znowu zaczęło się sączyć z rany, ten sam straszny zapach ropy, ten sam stan zapalny w ranie, wszystko od nowa, ale już bez nadziei na przeżycie... Otwierać psa po raz trzeci nie można, bo tego nie przeżyje. Sączka włożyć bez otwierania powłok brzusznych się nie da, bo są to trzy warstwy szyte po kolei. Dlaczego wet w Olsztynie tego nie zrobił? Hm, wielu innych rzeczy też nie zrobił, nie zastosował podstawowych reguł aseptyki, potem nie zrobił wymazu, a na koniec nie zadzwonił, żeby zapytać co słychać, czy żyjemy... Wziął pieniądze i zapomniał o sprawie...

Drugiego dnia po operacji zapakowałam psa i dojechałam do weta w Ostródzie. Weszliśmy do gabinetu z prośbą o ratunek. Spisałam wcześniej co kiedy się zdarzyło, żeby w nerwach czegoś nie pomylić i zdałam się na weta. Pan doktor spokojnie obadał psa, natychmiast zrobił wymaz, kroplówki, po prostu zajął się Protem profesjonalnie i z sercem. Ja dostałam szklankę wody... Ustaliliśmy, że nie ma na co czekać, trzeba jechać do znanej nam kliniki w W-wie, żeby ratować psa. Nie do kliniki weterynaryjnej przy znanej szkole wyższej w Olsztynie, bo tam pan doktor studiował, więc znając warunki szczerze odradzał, nie do podobnej przy szkole warszawskiej, bo tam pan doktor miał praktyki, tylko do dużej i świetnej kliniki prywatnej. Tak, tę klinikę już znamy, już raz Prot tam leżał kilka dni pod kroplówką po tzw. stanie padaczkowym, mam zaufanie do zatrudnionych tam lekarzy i bez chwili wahania zgadzam się na ten plan.

Żeby było szybciej sama odwiozłam pobrane próbki do dwóch różnych laboratoriów (jedno w Ostródzie, drugie w Gietrzwałdzie), wszędzie panie były przemiłe i rzeczywiście badania robiły poza kolejnością. Zupełnie bezinteresownie, tylko dlatego, że poprosiłam... Potem czekanie na wyniki, kolejna wizyta u weta w Ostródzie, kroplówki, zastrzyki... pełne przygotowanie cierpiącego psa do parogodzinnej podróży... Do gabinetu przychodziły wetki, żeby zobaczyć na własne oczy psa, który dawno nie powinien żyć, bo zwierzęta z zapaleniem otrzewnej w dwie godziny idą do lepszego psiego świata... A Prot przeżył :shock:

No cóż, drogi do W-wy nie pamiętam, czy wyłączyłam światło i zakręciłam wodę w domku - nie pamiętam. Nic nie pamiętam. Wieczorem dojechaliśmy do kliniki na Gagarina (warszawiacy wiedzą co i jak) i zostawiliśmy psa w psim szpitalu. Pan doktor z Ostródy przygotował psa i taką rozpiskę z wynikami, zdjęciami, usg, rtg, wszystko co można, łącznie z pobranymi próbkami na szkle, że weci w klinice byli zaszokowani. Profesjonalizm w każdym calu! Dzięki niemu pies żyje...

Tu znowu badania, korowody wetów, bo znowu zdziwienie, że pies z taką historią jeszcze żyje. Ale teraz już było z górki... Wyniki badań w mailu (żeby były szybciej, potwierdzenie na wydruku może sobie potem iść pocztą tyle le chce...), kroplówki, przetaczanie osocza, celowana kuracja antybiotykowa, pełny monitoring przez trzy pierwsze doby, stały kontakt z nami, właścicielami, wszystkie działania w stu procentach celowe i uzasadnione. Po tygodniu Prot został wypisany z dalszymi zaleceniami, na ścisłej diecie, z garściami leków, ledwie, ale jednak żywy! Prot już nie miał żyły do założenia wenflonu, tak był pokłuty... trzeba było wkłuć się w tylną łapę... a tam łatwo o zapalenie żył... co oczywiście osłabiony pies natychmiast "złapał"... ale to już drobiazg... Potem jeszcze wdało się zapalenie stawów, częściowy paraliż łap, kolejne prochy... sierść wyłaziła mu z grzbietu garściami, ogon mu ołysiał, ale co tam, najważniejsze, że Prot przeżył.

Teraz jest już dobrze. Pies jest bardziej wrażliwy, więcej popiskuje i gada po psiemu, mniej śpi, znowu mnie pilnuje (nie spuszcza z oka) jak na początku, po długiej diecie jest wciąż głodny, ma nadal wciągnięty brzuch i wydłużony pysk, ale już się znowu uśmiecha :) Powoli zapominamy o tym, co się nam zdarzyło, chociaż wetka, która siedziała z Protem w klinice i głaskała go po zbolałej mordzie, jest teraz postrachem psa... Boi się jej, bo skojarzył sobie "wetka = ból". Długo był osowiały, smutny i schorowany, ale teraz jest już o wiele lepiej... No i mamy już płot, więc nie poleci sobie gdzieś na łąki bez opieki człowieka... Gdyby jeszcze czegoś się przy okazji nauczył... ale nie, obawiam się, że on nic z tego nie zrozumiał, po prostu bolało go, człowiek mu pomógł, przestało boleć i tyle... bez związku z zeżartą padliną...

Tak oto nawet nietknięta natura ma swoje pułapki, których nie sposób przewidzieć. Działka na końcu świata ma mnóstwo zalet, ale i wad co niemiara... A doskonałych fachowców można znaleźć wszędzie, niekoniecznie w stolicy, tylko trzeba na nich trafić :)
"Wyrzuciłem telewizor na śmietnik, a w radiu urwałem gałkę, tak aby nikt z rodziny nie mógł zmienić stacji i teraz jest tylko wasze radio u mnie w domu. I jestem naprawdę wolnym człowiekiem."
Awatar użytkownika
Wisienka
Przyjaciel Forum
Przyjaciel Forum
Posty: 4090
Od: 9 lis 2006, o 11:45
Opryskiwacze MAROLEX: więcej niż 1 szt.
Lokalizacja: Strefa 6a

Re: Nalewka - cała prawda o ogródku

Post »

O matko! Aleście przeżyli! Biedny Prot! Tyle się wycierpiał.
To faktycznie cud, że wyszedł z tego.
Niestety, nigdy nie wiadomo, na jakiego "fachowca" się trafi.
A Twoje nerwy mogę sobie wyobrazić, Nalewko, bo 2 tygodnie temu
i mój Dino był operowany.
Cieszę się, że Twój pies dał sobie radę i że jeszcze nacieszysz się
jego towarzystwem. A ile lat ma Prot?

Na mojej działce, koło strumienia, jak poprzedni właściciele przekazywali
nam włości, panowie natknęli się na "żelazne szczęki". Całe szczęście,
że nikt w nie nie wlazł, o co nie byłoby trudno w tak wysokiej trawie.
Tak że na dzień dobry mogłam przekonać się o urokach życia blisko natury. :wink:
Pozdrawiam serdecznie
Awatar użytkownika
kogra
Przyjaciel Forum
Przyjaciel Forum
Posty: 36510
Od: 30 maja 2007, o 18:02
Opryskiwacze MAROLEX: więcej niż 1 szt.
Lokalizacja: Cieszyn

Re: Nalewka - cała prawda o ogródku

Post »

Historia nie tyle nawet bogata w wydarzenia co bardzo pouczająca dla właścicieli psów.
Nie każdy weterynarz jest zdolny i nie każdy kocha zwierzęta.
Trzeba dobrze spojrzeć na takiego człowieka zanim powierzy się mu naszego pupila.
Inaczej mówiąc samo życie.
Ale doskonale rozumiem co czułaś i przez co przeszłaś.
Najważniejsze, że Prot żyje i przychodzi do siebie a Ty masz poczucie spełnionej miłości i radość z tego, że znów jesteście razem.
I oby jak najdłużej. ;:333
No to i ja nie mogę się już doczekać kiedy zaczną się prace na twoim ranczu.
Mam nadzieję, że będziesz chciała podzielić się z nami postępem prac i nasadzeniami.
Roślinki już tylko czekają, żeby zanurzyć swoje korzonki w ziemi i zakwitnąć dla Ciebie pięknym kwieciem. :uszy
Pozdrawiam cieplutko i ślę mizianko dla Prota - ucałuj ode mnie obolałą mordkę i pomasuj brzuszek. :wink: :lol:
Trzymaj się zdrowo. ;:196 :wit
Grażyna.
kogro-linki
ODPOWIEDZ

Wróć do „Mój piękny ogród. ZDJĘCIA OGRODÓW”