Witajcie!
Dawno nie pisałam ponieważ m.in. nie miałam własnego internetu przez kilka miesięcy. Jestem po przeprowadzce z mieszkania do domu. Tak więc moje rośliny w tym roku zimowały przy małym okienku od południa, na chłodnym strychu. To w sumie jedyne miejsce gdzie mogłam je sensownie przezimować. Wiosną i latem będę im szukała im miejsca w ogrodzie. Ale cóż to za ogróg! To na razie zaorana, nieco wyrównana ziemia. Rodzice będą to ogarniać dopiero na wiosnę jeśli finanse i czas im pozwoli. Ale może dam radę gdzieś postawić doniczki.
Problem jest też z tutejszymi warunkami. Mieszkam właściwie na wzgórzu, łysym, prawie pustynnym, włąściwie niemal stepowym jak w Mongolii. A więc i nawiedzają nas niemal codziennie potworne wiatry. Naprawdę silne. Już wiem, że lekkie doniczki z plastiku sukcesywnie będę zamieniać na cięższe gliniane a na idno wysypywać sporo kamyków. Może to pozwoli im utrzymać w tych warunkach pion. Nie wiem jak na takich wiatrach będzie rosła moja kolekcja. Ten rok to będzie dla nich sprawdzian.
Sprawdzian ten zaczął się już w czasie zimowania. Nie każdy niestety zdał. Straciłam moje jedyne Adenium. Pechowe mocno, po od początku same z nim problemy.
Miałam też problem z ukorzenianiem różnych Eszewerii. Listki zbierane już w zeszłym roku w ogóle nic nie urodziły. Jeden, ktróry od roku miał sporo korzeni, tej zimy wysechł, choć regularnie odrobinę nawadniałam. Widocznie od początku był skazany na porażkę. Bo co to za listek, który ponad rok ma tylko korzenie?
Cała reszta ma się dobrze. Nawet kaktusy, z którymi dopiero co eksperymentuję, przeżyły. Jeden nawet ma dziwne zielone wypustki. Zobaczę co z tego będzie i wtedy zdam dodatkowe relacja wraz ze zdjęciami. Pokaże Wam zmiany w moich roślinach.
A wspominałam, że mama podlała mi zimującego Lithops?
