Ja tam nie wiem, Henryku, czy mi z nimi aż tak dobrze idzie... Zachowanie Hibiscus Polaris urąga całej rodzinie, kuzyn zliofilizował jeden pęd, przypadkowa gałązka wstawiona do wody dalej pracuje nad korzeniami, ale oprócz nich mam jeszcze dwa hibscusowe projekty, o których nie wspominałam, żeby nie zapeszyć Otóż w czasie wakacji poznałam pewnego miłego tubylca, który też lubi hibiskusy. Dostałam od niego jednego ukorzenionego z żółtymi kwiatami (pełnymi, wg jego słów), oraz dwie gałązki - jedną z pąkami pełnego żółtego, a druga z cudnie lososiowo-pomarańczowym pełnym kwiatem. Ukorzeniony był prezentem, a gałązki dla ozdoby mi ułamał, ale zabrałam do domu wszystko

No i niestety: ukorzeniony zrzucił większość liści, teraz stoi bardzo łysy, w zimnym kraju, i zastanawia się czy zejść, czy może jednak da się tu żyć

Mniejsza gałązka postała w ziemi, ale zaczęła po niej pełzać pleśń, więc wyjęłam (bez śladu korzeni) i wsadziłam do wody, zobaczymy czy coś z tego będzie. Większa gałązka stoi wazonie-szklarni, póki co w ziemi, ale też pozrzucała co mogła (pąki i kwiaty to ja im usunęłam, ale za dużo liści zostawiłam i widzez że moje niezdecydowanie to może być niewybaczalny błąd) i niebardzo rokuje nadzieję. Większa mogę jeszcze pociąć na mniejsze (bo ma rozgałęzienia) i wsadzić do wody, gdyby koniec w ziemi zaczął gnić. Grudzień to najgorszy miesiąc, dni już od dawna krótkie, zrobiły się prawie niewidoczne (szczególnie w pochmurne dni, kiedy światło z zewnątrz dociera do szyb ostatkiem sił, a przeniknąć już nie daje rady), i rośliny zostały pozbawione życiodajnej energii. Kupiłam im żarówkę i zaczęłam doświetlać, może to coś da (malutka sanserwia cylindryczna rośnie jak na drożdżach, po innych nie widać czy wogole zauważyły że im dzień próbuję zrobić). Bardzo bym chciała utrzymać tego podarowanego i gałązki, ale pewnie będą "pierwsze koty za płoty"... Swoją droga: jaka jest geneza tego powiedzenia? Ktoś rozmnażał koty rasowe, pierwszy miot mu nie wyszedł i zostały wyekspediowane z podwórka?
W takzwanym międzyczasie przesadziłam swoją starszą sanserwie (na doniczce miała napis Superba, ale tego jest tyle gatunków, że głową boli, i chwilowo nie będę ustalać nazwiska rodowego). Przesadziłam ją nieplanowo, bo właściwie chciałam tylko od niej osłonkę pożyczyć, ale ledwo ją z tej osłonki wyciągnęłam! Po wyciągnięciu okazało się, że sanserwia wypuściła pęd boczny, oczywiście nie tam gdzie miała miejsce w ramach doniczki, tylko tam gdzie tego miejsca wcale nie było, więc młody pęd próbował co łatwiej przepchnąć: ściankę doniczki, czy rodzicielkę

Ściankę plastikowej doniczki udało mu się wygiąć, ale ceramiczna osłonką postawiła większy opór. Teraz rośnie w szerokiej płytkiej misie, ciekawe jak się jej tam spodoba. Właściwe to miałam przesadzać te nowa cylindryczną, ale ona póki co rośnie w wyznaczonych granicach, i w nagrodę za cierpliowsc dostanie wermikulit (jak przesadzałam starszą, to jeszcze nie miałam, więc tylko trochę keramzytu poszło na dno).
Ostatni tydzień miałam tak zapchany, że zieleniec musiał sobie w zasadzie radzić sam. Zebrałam większość pod tą lampą, co to im kupiłam, i tak sobie stoją w tłoku. Dziś do nich zajrzałam, trupów nie widać (no poza hibkami, które do najżywszych nie należą, ale póki co nekrologu im nie piszę), chyba się nawet polubiły i pewnie mnie obgadują

Starsze opowiadają nowym jak umiejętnie gospodarować wodą, żeby nie utonąć ani nie przeschnąć, te bardziej wytrzymałe na słońce starają się wyciągnąć liście bliżej okna, a cienioluby zaglądają w głąb pokoju, w poszukiwaniu spokojniejszej miejscówki, no i wszyscy się pewnie zastanawiają, za co się trafia do separatki pod szkło

A ja się zastanawiam, jak je towarzystwo mam teraz podlewać, bo stoją jedni na drugich i sama sobie utrudniłam do nich dostęp (pewnie będę musiała te wieżę do podlewania rozebrać, żeby się dobrać do tych, co stoją na dole)
