Pomyślałam o kamerach i nawet obgadywałam sprawę z tatą , ale stwierdziliśmy, że to bez sensu. Atrapa to koszt koło 100zł , nie daje nic jak ktoś już wejdzie, a jeszcze ją chętnie kradną ( pisałam o tym wcześniej - jednej sąsiadce ukradli, a przy atrapach śmiało robią włamania do domków).
Kamera musiałaby być bardzo wysoko, więc pewnie by trzeba było jakiegoś wysokiego słupa (kolejny zakup, bo my nie mamy niczego wysokiego na działce). Do tego kable, które by musiały być w widoczny sposób gdzieś podłączone. Nie od dziś wiadomo , że nie ma u nas prądu, a najbliższy prąd to słup po drugiej stronie,więc jakby miało to wyglądać realistycznie to kabel by trzeba było przeciągnąć gdzieś przez 2 działki lub jakoś tak to zaimprowizować żeby realistycznie wyglądało. Wbrew wszystkiemu ludzie wiedzą jak powinno to wyglądać i odróżniają atrapę od prawdziwej, mnie w pracy nawet jeden menel poduważył, że mam jedną atrapę, bo nie mam kabla w rurce. Nie wiem gdzie to wyczaił w każdym razie ja im nadal wmawiam, że to prawdziwa, a oni wiedzą że nie i przychodzą mi się załatiwać w klomb pod drzwiami, bo tam jest dobry do tego zaułek.
Także w kamerę nie wierzę. Kiedyś myślałam żeby dać tam moją kamerkę Wi-fi ale znowu wchodzi tu kwestia prądu. No i wi-fi?.
Zastanawiałam się nad naklejką o monitoringu, ale tato mi odradza twierdząc, że jak napiszę o monitoringu to będzie to oznaczać "mam kamerę, można sobie zabrać" i tym chętniej będą wchodzić, a zaczynanie z nimi walki jest z góry skazane na przegraną.
Tato mnie ogólnie ostatnio bardzo pesymistycznie nastawia. Można powiedzieć, że się zraził. Kradzieże i zniszczone ogrodzenie go zniesmaczyło kompletnie.
A przecież to dawniej moi rodzice na działce robili i czerpali z tego radość, poprzednia ich działka był przepiękna. Teraz zostawili to mnie, ale nie spodziewałam się, że to będzie tak wyglądać. Mama przychodzi posiedzieć, ale tato sprawia wrażenie, że całkiem już nie chce mieć z działką nic wspólnego. W sumie to nie dziwie mu się , włożył serce w dwie działki i stracił wszystko co zrobił, pierwszą nam odebrali księża, drugą nam dewastują tak że aż żal coś ładnego na nią dać. Dawniej majsterkował, potrafił wybudować coś z niczego, a teraz nie mogę się doprosić żadnej pomocy od niego, nie chce wkładać w to pracy jakby wiedział, ze to nie ma sensu. Przyjdzie,coś rzuci i wychodzi. Nie zdarza się żeby zabawił na działce choć godzinę...
W sumie liczyłam na jego pomoc i to bardzo, bo są rzeczy, których sama nie potrafię zrobić. A on wprost mi odmawia i mówi, że większosć nie ma sensu.
A ja... też coraz bardziej sobie odpuszczam. W moją głowę wchodzą już głosy, żeby się tej działki pozbyć....
Inny jeszcze głosik mi nieśmiało mówi , że odpuścić teraz to poddać się bez walki więc jeszcze próbuję wrócić do dawnego stanu.
W niedzielę zaprosiłam na działkę ciocię, która mieszka obok mnnie. Głównie chciałam ją zabrać do towarzystwa i planowałam, że ona sobie posiedzi na ławce i poopala , a ja sobie podziałam trochę . Aż mi głupio było, bo ciocia to taki typ pracusia i ledwie weszła a skoczyła mi w grządki rwać chwasty.
Wyrwała tak że została goła ziemia

Wszystkie małe rośliny poszły w kompost, bo ciocia nie do końca rozróżnia chwast od kwiatka i co złapała to wyrywała. Z jednej strony byłam bardzo wdzięczna, z drugiej z trudem przełykałam ślinę widząc jak mi w szale oczyszczania wyszarpuje to co ja tam posadziłam. Fakt faktem, że nie do końca ładnie to wyglądało i sporo roslinek zabiła susza, ale aż tak drastycznie? Część odzyskałam z kompostu i zasadziłam znowu

. Ciocia przypadkiem wyrwała mi tez moje mięty, które kupowałam ostatnio, ostały mi się więc tylko 2 w najmniej dostępnym miejscu. Zatrzymałam ją przy wyrywaniu krzaka melisy...
Ciocia obiecała mi pomagać i chodzić na działkę, więc pewnie czeka mnie jeszcze wiele takich pogromów.
Trochę się boję, ale zniosę wszystko byleby odzyskać dawny spokój ducha i mieć na działce towarzystwo. Niebawem ze wsi wraca Waldemarek, więc jak on się pojawi to już mi zastąpi wszystkich i zrobi to najlepiej.
Mimo wszystko spuszczam łba i przyznaję - zaniedbałam tą działkę cholernie.
Paskudnie to wygląda, dziko i brzydko. Pomijając fakt, że przestało mi się chcieć tam chodzić to mam problem z wolnym czasem.
Mój czas się zwęża coraz bardziej i zaciska mi się na szyi jak boa, więc w sumie już nawet nie planuje, bo wiem że nie mam kiedy...
Staram się, ale jakoś mi to nie wychodzi.
Za namową cioci ruszyłam do czegoś czego się bałam najbardziej - przycinanie kamczatek.
Obawiam się z lekka że je zabiłam, bo wygoliłam je na łyso. Miały się bardzo źle, a suche badyle pięły się zdziczale. Zrobiłam z nich dwie przyzwoite kuleczki. Oby się nie okazały kolejnymi kandydatkami do usunięcia.
Jestem też trochę zmartwiona, bo mam mało dyniek. Muscata nie widzę ani jednego.
Zapylony butternut rośnie ładnie, zapyliłam drugiego. W kącie przy siatce mam hokkaido, które też zapyliłam i są 2 owoce. I w sumie na tyle.
Ogólnie mi z siatką nie wyszło.
Planowałam że się to będzie po niej wspinać, tym czasem pnącza poszły dołem i idą po trawniku. Nasiałam tam mnóstwo powoju w przepięknych kolorach, splątał się i wczepiuł w trawę. Zrobiłam więc myk jak na pomidorach i puściłam go po taśmach podwiązując. Nie wiem co z tego wyjdzie, bardzo bym chciała żeby ta siatka czymś zarosła. Szczególnie, że jest teraz taka paskudna poniszczona. Już jak do działki podchodzę to mi ucieka powietrze.