Ja mam podobne odczucia co przedmówczyni.Gdy mam do wyboru tę samą roślinę o zielonych lisciach i pstrokatych, zawsze wybieram zieloną.Chyba intuicyjnie, zieleń = życie, zdrowie

Plamy i blady kolor = choroba.U tych pstrokatych znoszę jedynie białe brzeżki.Nie podobają mi się ogrody w których jest dużo roślin o żółtych liściach i igłach.Natomiast lubię te, w których jest połączenie zieleni i bordo (np. niektóre liście od spodu), albo rośliny bordowolistne, które latem częściowo zielenieją i krzewy są takie 'cieniowane'.Lubię też szarawe.
Również nie lubię kolczastych, mam wrażenie, ze wysyłają złą energię.Nie mam róż, ani żadnych kolczastych, jedynie 20 - letni żywopłot z berberysu od strony ulicy (musi raczej zostać), którego pielęgnacja ( minimalna) napawa mnie odrazą.Póki młode wszystko jest znośne, dotknięcie starszego kończy się wbiciem kolca, którego bardzo trudno wyjąć, gdyż są b. kruche i odłamuje się czubek.
Lubię natomiast wszelkiej maści trawy i minę mojego M, gdy taskam kolejną. Jego zdaniem takie same są na pobliskiej łące.
Nie lubię natomiast żadnych roślin o okazałych kwiatach.A w przedbiegach odpadają słoneczniki.Co prawda mam je, bo moja kochana mama posiała dużo i przywiozła mi w doniczkach.Ale one kwitnąc odwracają ode mnie kwiaty.I jak tu nie wierzyć w pewnego rodzaju energię?