Witajcie Kochani!
Co ze mną, a jakoś żyję, ale co to za życie... ledwie dycham. Tym razem chyba mam zapalenie tchawice. Jak to u mnie powiadają, latam goła

po ogródku aby karmić ptaki,(ale kto im da, jak są przyzwyczajone i siedzą głodne?) odśnieżam, sypię ziarno i cosik mnie złapało i nie puszcza. Do lekarza jestem umówiona w piątek. Z nosa leci jak z Niagary, uszy pobolewają, głowa jak bania i prawie pęka, suchy kaszel dudni w klacie, plecy bolą od leżenia, spać już nie mogę, przydałaby się śpiączka farmakologiczna, aby przespać najgorsze. Jak schodzę po schodach, to mnie nawet podeszwy bolą, czy to aby normalne??? Dobrze, że Kasieńka wzięła Mamuśkę, bo bidulkę bym jeszcze nie daj Boże zaraziła, to dopiero byłoby. Jeść mi się nie chce, (no i dobrze), ale kreci mi się w głowie. Wczoraj zjadłam aż pół kromeczki chlebka z masełkiem, ząbkiem czosnku... a tu wieczorem kolęda. Ksiądz, mój ukochany! życzył nam dużo zdrowia. Może wreszcie się uda.