Dziękuję, KaRo
Sobie już więcej nic nie przywiozłam, i choćby mnie torturowali, to tej linii obrony będę się trzymać! Naprawdę, wysoki sądzie, te inne kwiaty nie są moje! No bo tak:
Jak już się zdecydowałam kupić czarne anturium, mimo jego wybitnie antysamolotowych rozmiarów, to mi wypadło pójść na miasto z dzieckiem. Dziecko nie auto, nie da się zaparkować gdzieś i pójść dalej samej, więc i do kwiaciarni też ze mną poszła. Na szczęście dziecko lubi miniaturki, więc kiedy ja złapałam olbrzyma, ona zadowoliła się takim:

Taki maluszek tani jest i dużo łatwiejszy w transporcie, więc nawet się ucieszyłam, że dziecko podziela moją pasję. W drodze do kasy znalazłyśmy sanserwie cylindryczną, sporo droższą, ale ma tyle młodych wypustek, że sama wzięłam do ręki, żeby dziecku pomóc nieść...

Przy kasie była jednoosobowa kolejka (2 minuty czekania), więc kiedy ja żonglowałam trzema doniczkami i szukałam pieniędzy, dziecko dostało nagłego ataku choroby pustych rąk, i poszło się leczyć krok dalej, w rejonie koszy wypełnionych czymś, co wzięłam za nasiona. "Mamo, a mogę jeszcze tego kwiatka?" Możesz - odpowiedziałam ledwo zerknąwszy na rozmiar (trzymała w ręku malutka paczuszkę). "Mamo, i tego też, dobrze?" Dobrze, kochanie - wciąż zajęta liczeniem drobnych nieuważnie wypowiedziałam najdroższe słowa świata (nie wierzycie? to zapytajcie swoich mężów, albo innych mężów!). Jedną minutę i 20 euro później z lekką paniką w oczach wymanewrowywałam dziecię na zewnątrz, tłumacząc jej po drodze zawiłości systemu celnego, który nie przewiduje żeby prywatne osoby mogły importować hurtowe ilości czegokolwiek, rośliny w to włączając. Tak jest! Bezczelnie zwaliłam winę na bliżej mi nie znane przepisy, żeby powstrzymać galopujące żądze mojej latorośli. Mialm do wyboru, albo to, albo postraszyć ja tatą (a ona się taty tak boi że hej, jeszcze by czkawki że śmiechu dostała tam w kwiaciarni

) Zakupione przez Młodszą malutkie paczuszki okazały się być kłączami orchidei w małej, celofanowej torebce. Pomna faktu, iż orchidee mogą nie wytrzymać temperatur po niebieskiej stronie termometru, zbudowałam im przenośną szklarenke, o taka:

Na odprawie lotniskowej z reklamówki wystający korek od butelki spowodował małe zamieszanie i wywołał reakcję lawinową: najpierw zwabił on oko strażnika służby mundurowej obserwującego taśmę wjeżdżająca do skanera. Strażnik złapał za butelkę, bo płynów przewozić nie wolno. Z okrzykiem "Hep!" wystartowałam do pana

, gotowa bronić dobytku, a Książę Małżonek zwabiony moim "hep!" wystartował do mnie, żeby mnie powstrzymać przed rzucaniem się na służby mundurowe zaprzyjaźnionego (chyba?) kraju. Ponieważ Książę Małżonek był już odprawiony, więc rzucał się prze bramkę w zła stronę (znaczy z powrotem), co spowodowało, że za nim rzuciła się służba mundurowa stojąca po drugiej stronie bramki, w sile dwóch (nigdy nie widziałam, żeby ktoś się zdecydował iść na Księcia Małżonka w pojedynkę, ludzie mają jednak silny instynkt zachowawczy). Tymczasem pierwszy strażnik zorientował się, że butelka nie zawiera płynów i puścił ją ze słowami "O'key". Skoro OK, to zabrałam wyciągnięte ręce i chciałam się rozdziać z kurtki z metalowym zamkiem, ale nie zdążyłam, bowiem, wiedziony siła rozpędu, wpadł na mnie Książę Małżonek... I pewnie byśmy się razem wywalili, gdyby nie wspomniana wcześniej służba mundurową w sile dwóch, która go dopadła i uprzejmie podtrzymała za ramiona, utrzymując tym samym w pozycji pionowej. Nastąpiła krotka wymiana zdań po portugalsku (między tubylcami, myśmy się nie wtrącali, bo niby jak?), po czym Książę Małżonek został odprawiony po raz drugi, przy akompaniamencie mało życzliwych spojrzeń załogi lotniska. Młodsza i ja przeszłyśmy przez kontrolę rozsyłając naokoło promienne uśmiechy, uszczęśliwione faktem, iż nikt nam kwiatów nie zakwestionował.
Phalenopsisa jakoś umiem utrzymać przy życiu, ale będę musiała znalez odpowiedni wątek, żeby zapytać o instrukcje obsługi tych kłączy, co to je sobie Młodsza kupiła
