aria pisze:Laryssa

opisz, proszę, Twój przepis na produkcję cydru. Jeśli nie tu, to może być na PW. Mam dostęp do starych odmian jabłek i dotychczas robiłam z ich soku ocet i wino. Ja też mam swoje metody i nie przejmuję się opiniami tych, którzy robią inaczej

Jeśli masz stare odmiany, to takie są najlepsze! Im kwaśniejsze i dziwniej smakują na surowo, tym lepszy z nich cydr.
Z jabłek trzeba wycisnąć sok - jak masz mało, można sokowirówką. Jeśli brak Ci na to czasu, najlepiej zawieźć do tłoczni.
Tu ważna uwaga, pytał też o to
Biotit.
Ja wożę jabłka do pana, który ma własnoręcznie zbudowaną tłocznio-prasę, płaci mu się od kilograma jabłek, nie pamiętam ile, ale litr soku wychodził poniżej złotówki.
Ten pan mówi, że w ciągu pierwszej doby od zerwania jabłka tracą do 30% soku

- więc spady odpadają! i wieźć trzeba od razu po zerwaniu jabłek. Tak zrobiłam i faktycznie, wydajność soku była bardzo duża, a w worku zostały tylko suche wióry. Oczywiście żadnego mycia jabłek!
Taki sok w domu zlewam do fermentatorów, baniaków, co tam mam, byle z rurką fermentacyjną.
Nie dodaję matki drożdżowej, polegam na dzikusach
Żeby nie było, robiłam różne wersje, na drożdżach winiarskich, na cydrowych, okazuje się, że bez się udaje, to po co dodatkowa praca?
Cydr zaczyna zwykle bulgać już następnego dnia.
Czekam, aż drożdże przerobią cały cukier.
To jest w zasadzie najtrudniejsza część. Bo koniec bulek nie oznacza, ze już nie ma cukru w soku, następuje wtedy fermentacja cicha.
Trzeba złapać moment, gdy wszystko już przerobione, ale jeszcze drożdże z głodu nie zdechły. Najczęściej to tydzień -dwa po zakończeniu bulkowania. Można sprawdzić aerometrem, jeśli ktoś ma. Ja smakuję co kilka dni

i jak już przestaje gazować i jest obrzydliwie kwaśny i niedobry

(i ten smak się utrzymuje) to znak, że to już
Wtedy ustawiam na stole w kuchni butelki, do każdej sypię cukier miarką, którą pokazałam wyżej (naprawdę polecam, baaaaardzo ułatwia życie). Ten cukier drożdże będą też przerabiać na alkohol po zakapslowaniu, a produkt uboczny - CO2 - nie ucieknie jak do tej pory rurką, tylko nagazuje nam napój.
Jeśli nie chcemy napoju wytrawnego - trzeba dosłodzić czymś, co nie przefermentuje. Ja używam stewii bądź ksylitolu, można też dać inny słodzik. Robię zawsze różne wersje, bo czasem mam ochotę na wytrawny, czasem na słodki.
Dolewam cydru nie do pełna, żeby było miejsce na gaz

Zatykam butelki i odstawiam w temp. pokojowej do nagazowania. Jednocześnie resztkę, ten mętny znad osadu, wlewam do butelki po mineralnej (mniej niż pół), dosładzam tak samo jak tamte (nagazowanie), potem butelkę ściskam tak, że poziom cydru jest pod korek. Zakręcam i jak butelke rozedmie - znak, że cydr trzeba przenieść do piwnicy. Zwykle jest to ok. 2 tygodni.
W piwnicy spokojnie wytrzymuje rok, miałam kilka butelek trzymanych nawet 2 lata, ale już miały smak gorszy.
Póki co ja jestem tu, a cydr tam, ale wrzucę dla Was jakieś zdjęcia
Jeśli chodzi o smak, to po otwarciu w ogóle nie daje drożdżem, pachnie... moje pierwsze skojarzenia, to takie jabłka do szarlotki. Pachnie słodko i miło. Mocno jabłkowo. W zasadzie zapach jest taki sam, jak świeżo wyciśniętego soku. Tego czegoś nie mają cydry ze sklepu.

Kiedyś zrobiłam eksperyment, cydr ze sklepowego soku, był niedobry! A najbardziej smakuje mi z dodatkiem (poniżej 10%) takich dzikich gruszeczek. Nie próbowałam z jarzębiną, ale sprawdzę - w kolejce do sprawdzenia jest też suszony kwiat bzu czarnego (wydaje mi się to dobre połączenie).
Pozdrawiam
