Zasugerowałam się Twoją opinią Nie wiem, czy przemarzły, ale ogólnie strasznie suche są. Zupełnie cieniutkie, suche liście, wiele pędów umarło.A które Ci przemarzły? ten na pierwszym zdjęciu ma tylko uszkodzone liście, jeszcze jakieś?
Teraz poszłam w nocy dokładnie pooglądać. Grasują na wielu pędach mrówki. Od spodu liścia dziwne małe, białe mszyce, wełnowce? Nie wiem, czy mszyce. Jakieś stworzenia, które mrówki obsługują.
Braki w korze (popękana) i na wielu pędach guzki, jakby miseczniki, tarczniki? Niektóre są świeżo zielone.
Coś podobnego do tego:
Teraz na te "mszyce" muszę mospilanem chyba opryskać :/ A początkiem lipca na tarczniki też mospilanem? :/
Na innych różanecznikach od spodu też widziałam jakieś pojedyncze szkodniki, ale nie plagi.
Dwa w zeszłym roku zdechły całkiem. Tylko korzenie zostały. W ogóle to dziwny różanecznik. Jest nie wyższy niż pół metra. Jego pędy się pokładają, wznoszą do góry i ukorzeniają same. Ma ekspozycję typowo wschodnią. Ciemne liście i ewidentnie nie kwitnie od strony wschodniej. Ucieka do ściany domu. Najlepiej się zachowały pędy, które były pokryte grubym śniegiem (z chodnika i dachu). Te nieokryte trafiło lub nie zakwitły. To jedyny różanecznik, który kwitnie. Odnoszę wrażenie, że nienawidzi słońca do tego stopnia, że odwraca od niego liście, zwraca pędy ku zachodowi i włazi mi bezczelnie na chodnik. Na chodniku sobie radzi świetnie
Ukorzeniłam kiedyś jeden pęd i o nim zapomniałam (bo to było jakieś 5 lat temu, kiedy mieszkałam z teściami). Teraz to już osobny duży krzak. Pobrałam do doniczki taką sadzonkę z chodnika, która miała trochę korzonków i nawet próbowała zakwitnąć w doniczce.
Nie wiem, co mu dolega, może wysuszyło go w zimie wschodzące słońce. Usunęłam martwe wierzchołki, trochę jakby zaczął je grzyb jeść. Taki biały nalot się zrobił, pylący. Wszystko to wyprułam sekatorem bez litości. Podlewałam wodą, gdy ziemia była bardzo sucha. Ale podlewanie nie wpłynęło jakoś zdumiewająco
To jest jeden kłopot.
II
Są takie duże, długie obok cisów oraz obok ściany domu. Mają takie klapnięte liście i próbowały zakwitnąć, ale wiele pędów im schło. Są długie, wyciągnięte.
Są bledziutkie, jakby więdnące. Pąki były lekkie, próbowały się rozwinąć, w środku zawiązały się kwiatki (w niektórych), ale już z powrotem zaczęły się zapadać. Lepiły się bardzo i zaczęły pokrywać nalotem białawym. Te nierozwinięte wcale były twarde i trudno się urywały. Te lekko rozwinięte były suche.
Może za mało wody miały. Ale ponieważ wiele pąków z poprzednich lat pozostało na roślinie w postaci "korzuszków" podejrzewam, że zaraza wierzchołkowa też je dopadła, ale może nie plamistość?
III
Pomiędzy tymi z punktu II i obok tych z pkt I rosną błyszczące o liściach wzniesionych ku słońcu, ciemne. Te przy cisach są pokryte okropnymi plamami. Wszystkie miały stare pąki kwiatowe pokryte "korzuszkiem", takim puchem. Uważałam, żeby nie rozsypywać zarodników. Spaliłam. Zaczynało się od pączka kwiatowego i pędy zamiast zielonego był taki czerwonawy. Potem liście pokrywały się plamami i usychały.
Jak sobie radzę: wszystkie stare pędy i stare pąki kwiatowe usunęłam. Bardzo dokładnie. Całe wiadro pąków, stos gałęzi. Wygrabiłam ściółkę.
Niestety kilka pominęłam. W ciągu 4 tygodni tam, gdzie nie usunęłam chorego pąka rozwinął się grzyb na liściach (i nowych pąkach).
Kiedy stało się dla mnie jasne, że te różaneczniki nie zakwitną, usunęłam też tegoroczne pąki. Wszystkie
III a (9, 10)
Mało zarażone obiekty IIIa oskubałam z każdego zarażonego liścia (który miał choćby jedną plamkę). Teraz wyglądają prawie zdrowo. Ale pąki nie rozkwitły, zaczęły jakby pokrywać się korzuszkiem, w środku, po rozłupaniu, były chore, jakby zaczęły się rozkładać), ale ciężko było je odrywać. Nie były suche jak na nr II.
III b (2, 6, 7, 8)
Bardzo poplamione zostawiłam w spokoju, bo przecież nie mogłam go oskubać do jednego liścia. Nic by nie zostało. Czekam na nowe przyrosty, które leniwie się pojawiają. Nie opryskałam niczego jeszcze topsinem, bo jednak mi się wydaje, że to zaraza wierzchołkowa i wczoraj (czyli po 3 tygodniach od pierwszego oprysku) zastosowałam previcur.
Muszę ów topsin zakupić, bo przecież nie będę ryzykować, że jednak nie mam racji :P
IV (zdj. 4 i 11)
Jeden samotny obok garażu. Wygląda pięknie, rośnie w niemal zupełnym cieniu, dochodzi do niego dużo zachodzącego słońca. Zawsze kwitł jak wariat. TO chyba ten sam, co z punktu II. Ale nawet nie zawiązał pąków kwiatowych, bo cały jest pogryziony przez opuchlaki (ale czy na pewno?). Poza tym wygląda okej. Ale jest taki zwarty, niewysoki.
Są jeszcze obok azalie, co nie zrzucają liści, ale jakoś poza lekkim przebarwieniem na bordowo nic się nie działo i zakwitły.
Oczywiście zasiliłam nawozem do różaneczników (ale się nie rozpuścił po podlewaniu i kuleczki nadal są na ziemi i obawiam się, że się utlenią, powinnam była zasypać).
Może źle zrobiłam usuwając wszystkie pąki kwiatowe, ale z ręką na sercu muszę powiedzieć, że żaden nie był podobny do "zdrowego". Nie zależy mi na wyglądzie, tylko na ich zdrowiu, a ponieważ nie mam żadnych wiarygodnych historii wyleczenia takich roślin (bo jak ktoś już sobie poradzi, to olewa spisywanie zeznań).
Zobaczymy, co będzie. Kiedy wpisuję "zaraza wierzchołkowa pędów" w google grafika są jakieś bzdury i niemal na pierwszym miejscu moje zdjęcia (bzdury po raz drugi)
I na to teoretycznie jest Previcur.Ta zaraza wierzchołkowa pędów o której mówisz to być może jakaś Phytophthora, ale jaka to bez badań nikt ci nie powie
Ponieważ wiele lat już tak rosną te roślinki (i kwitły), mam zamiar postępować ostrożnie. Trudno będzie im zaszkodzić. Mam nadzieję, że ten wątek będzie przydatny dla innych posiadaczy różaneczników
Niestety moje rozumowanie jest takie, że nawet po oprysku previcurem liści, które są porażone, substancja się nie wchłonie w martwą tkankę. W martwą korę, itd. Dlatego kluczem będzie usunięcie martwej tkanki z rośliny i przesadzenie w lepsze miejsce, z dala od gnojownika sąsiada, z dala od cisów, do bardziej słonecznego miejsca (ale nie zaryzykuję zarażenia sosen, dopóki rośliny nie będą zdrowe). Czy dobrze rozumuję?
A... i jeszcze jedno: jakaś kawka czy sroka mi podrzuciła orzecha i korzeń wrósł w jednego różanecznika. Drzewo urosło (podobno w rok) do wysokości 2,5 metra. Ale jakoś w to nie wierzę, myślę, że 2 lata to było A przez poprzednie 5 lat odbijał od korzenia (sądząc po podstawie pnia). U mnie orzechy przyrastają 70 cm rocznie, podczas gdy w lubeni (na iłach i iłołupkach) przyrastały nie więcej niż 2 cm Zastosować roundup (musiałabym kupić i wydać na to gówno kasę), czy spróbować przesadzić różanecznika (a zostawić orzecha, bo w sumie mi tam pasuje)?