O, to, to, właśnie.

Ach te geny...
A wiesz ja za dawnych młodzieńczych lat wcale nie pałałam chęcią do robót ziemnych, o nieee

. Raczej wolałam pasywny kontakt z naturą, czyli leżenie na leżaku, bądź kocyku, celem , np. nabrania ciemniejszego koloru skóry. Niestety, presja rodzicielska nie pozwalała na tak haniebne spędzanie wolnego czasu. Krótko mówiąc gonili mnie do roboty na działce, czego gorąco nienawidziłam...

i bywało, że dawałam temu wyraz...

Potworne było np. zbieranie porzeczek z 6 krzaków i agrestu z 4, w 30-sto stopniowym upale. Istny koszmar. No i potem przeróbka tego w domu...

...Kwasota...
Dziś tamto doświadczenie widzę jako swoiste pierwociny obecnie rozbudzonej pasji ogrodowej. Aż dziw bierze, że człowiek tak może się zmienić...
