Rzadko wypowiadam się w takich tematach. Jeśli już coś piszę to tylko i wyłącznie jest to sytuacja, która mnie dotknęła. Opisuję coś co wydarzyło się w moim najbliższym otoczeniu. Nie napisałam, że jestem za eutanazją, bo jest to bardzo trudny temat. Pisałam o tym, że w tak ekstremalnych sytuacjach pacjent powinien mieć wybór (sam chory, a nie jego rodzina). Należę do rodziny, w której nikt nie dożywa "sędziwego" wieku. 6 stryjów i mój tato umarli na nowotwory, żaden z nich nie dożył 70 lat.
Na raka zmarło 3 moich kuzynów, mieli po 40 lat, córka kuzynki 16 lat...W sumie to nie ma roku aby ktoś z bliskich nie odszedł w cierpieniu. Napatrzyłam się i dlatego moi bliscy wiedzą, że spisałam swoją wolę odnośnie podtrzymywania życia. Nikt nie ma prawa "zabijać", ale też nikt nie ma prawa zmuszać mnie do powolnego umierania w ogromnym bólu. Mam już swoje lata i niejedno widziałam. Byłam świadkiem wypadku motocyklowego mojego kuzyna. Kiedy razem z ciocią dotarłyśmy na miejsce wypadku (jeszcze przed karetką), słyszałam słowa które dzwonią mi w uszach do dziś. Kuzyn błagał " mamo proszę dobij mnie". To nie pozostaje bez echa.
Nie piszę tego aby ktoś mi współczuł, może Ci którzy bez mrugnięcia okiem rzucają się na tych z odmiennym zdaniem teraz się zastanowią. Może pomyślą, czy naprawdę wszystko jest tylko czarne lub białe?