@Andrzej - oczywiście że zostały zapomniane, np. zupa z lebiody i szczawiu ;)
Dziad_jag słusznie prawi o roślinach przywiezionych z innych krajów. Rzecz w tym, że to wcale nie takie późne średniowiecze, bo przecież bursztynowy szlak to nie tylko bursztyny, a to okres grubo ponad 1000 lat temu
Czy te rośliny by nie zawędrowały do nas? Zawędrowałyby. Kapustne się znakomicie udają, tak samo wiele psiankowatych. Tylko trwałoby to nie 1000, nie 2000, nie 5000 a jeszcze więcej. I każda generacja sięgająca dalej byłaby lepiej przystosowana do tej strefy klimatycznej. Przykładem tego jak przyroda mogłaby z czasem rozwiązać problem bardziej egzotycznych roślin jest aktinidia, której dwupienne odmiany odporne na nasze warunki klimatyczne udało się wyhodować. A jak się człowiekowi udało bez modyfikowania genami, a jedynie odpowiednie krzyżówki i selekcję to i naturze by się udało. Rzecz w tym, że natura kieruje się czymś innym niż największe i najsmaczniejsze owoce... więc efekt mógłby nieco odbiegać od oczekiwanego, ale nic, zupełnie nic nie stoi na przeszkodzie by takie rośliny trafiły do naszego klimatu naturalnie. Zatem póki nie zaczęliśmy grzebać w pojedynczych genach roślin przenosząc łańcuchy DNA z jednego organizmu do drugiego to robiliśmy to samo co natura, tylko szybciej i z innym celem (niż różnorodność i najlepsze dopasowanie do zmiennych warunków). Zarzut taki więc jest w swojej istocie co najmniej naiwny. A wtrącenie o peruwiańskim guano jest zupełnie nierzetelne, bo akurat wcale nie odkryto, że nawóz zwierzęcy zwiększa plon. To każdy wiedział od dawna. Po prostu odkryto, że na tym terenie występowały duże połacie zawierające grubą, w miarę prostą do wydobycia warstwę gotowego, kompleksowego nawozu i rozpoczęła się typowa wojenka o zasoby. Nawozy ogółem są znane od starożytności, a jednymi z najstarszych stosowanych to krew, mocz, kał i popiół drzewny. Radzę poczytać więcej przed popełnieniem kolejnej takiej gafy. Permakultura, o której tutaj rozmawiamy to odejście od "przemysłowej uprawy" gdzie podporządkowuje się wszystko co się da woli człowieka, od zabiegów mechanicznych przez nawadnianie, odwadnianie, nawożenie, po ochronę przed szkodnikami, konkurencją i patogenami. Permakultura odchodzi od "żyłowania gleby" w stronę koegzystencji, co oczywiście niesie za sobą mniejszą efektywność. Bo nie oszukujmy się tylko straszny naiwniak uwierzy, że w permakulturze można mieć plon taki jak na dobrze uprawionym polu. Tylko nie to jest istotą. Tutaj nie robimy towarowej produkcji danego produktu rolnego, a preferujemy model gdzie człowiek staje się częścią większej całości i pobiera tyle ile rzeczywiście potrzebuje, jednocześnie mniej ingeruje w naturalnie zachodzące procesy, co najwyżej regulując to czego natura nie jest w stanie skompensować ze względu na ciągle zbyt małą bioróżnorodność na ograniczonym obszarze. W ogrodach chcemy różnorodności i wielu ją ma, tu kwiaty, tam drzewa, równiusieńka murawa ze specjalnej mieszanki traw. I trzeba pryskać, trzeba ciąć, trzeba podlewać, trzeba nawozić. A w permakulturze mniej pryskać, mniej podlewać, mniej nawozić. Może nie jest tak super duper dopieszczone dzieło - ale czy każdy szanowany obraz to fototapeta? No nie... Więc i stara jabłoń pokryta jemiołą z wieloma dziuplami będącymi domem dla ptaków, jabłkami małymi, robaczywymi i kwaśnymi może mieć swój urok i wcale nie musi rywalizować z 10x mniejszą kolumnową o kompaktowym pokroju i pięknych rumianych jabłuszkach 3x męczoną fungicydem i tyleż samo insektycydem.