Wcześniej jedynie pomagałam trochę na działce, głównie przycinając różne krzaczorki, ale w ciągu ostatniego sezonu letniego, mój grubosz okrągłolistny (dostał mi się w spadku po babci i stał zaniedbywany na parapecie, trochę drutowany w przypływie zgubnej "pasji na bonzaje") bardzo ładnie urósł i udało mi się uzyskać z listków mnóstwo (jakieś kilkanaście) małych roślinek - część poszła do znajomych, kilka na moje 'testy' z bardzo piaszczystą i niewyjałowioną ziemią z podwórka i zmarniało.
Przycinałam je trochę, a odcięte fragmenty ślicznie się ukorzeniły... i tak zaczęła się moja miłość do roślinek.


Listków było sporo i ogólnie roślinki (chyba) wyglądały na zdrowe. Ta kaskadowa (najstarszy egzemplarz. Ma już jakieś 5-6 lat, choć może nie widać) stała nawet jakiś czas na balkonie, co chyba jej nie zaszkodziło.
Niestety, w przypływie zachwytu nad ich wytrzymałością zaczęłam kombinować. Dodatkowo zima, kaloryfery i moja nadmierna troska doprowadziły je już chyba do skraju wytrzymałości.
A kaskada dodatkowo spadła mi z parapetu, doniczka pękła a biedna roślinka, którą po ponownym wsadzeniu do ziemi za mocno wygięłam połamała się!

I kolejna tragedia:

zanim zaczęłam się znęcać, także miała dużo listków. Obok rośnie kilka maluszków, jeden z liścia i dwa ukorzeniające się wierzchołki a ta większa z uciętymi listkami, to historia na inną okazje, bo to w ogóle inna roślinka, chociaż też gruboszowata... a jaka konkretnie i czy jakoś mi przeżyje ? Kto wie...
W każdym razie, teraz odczepiłam wszystkie druty (oj, mają biedactwa po tym trochę blizn i ranek, niestety robiłam to nieprawidłowo, teraz wiem) i cóż, mam nadzieję, ze jakoś mi przeżyją do wiosny... hmm, macie może jakieś rady jak im w tym pomóc?
I jeszcze, nie jestem pewna czy dobrze, ale zakładam że takie sadzonki i młodziutkie, dopiero ukorzeniające się roślinki wymagają częstszego podlewanie?