Wakacje dobra rzecz
Pod warunkiem, że się umie z nich korzystać
Książę Małżonek ma co do tego pewne wątpliwości, bo po dwóch dniach nicnierobienia nie wytrzymałam i zrobiłam wstępne porządki w hotelowej bibliotece; posegregowałam książki językami, i zastanawiam się czy ich teraz w ramach języków nie poustawiać autorami alfabetycznie...
Od hotelowych ogrodników dostałam* kija od draceny. Przycięli mi piłką na wskazany wymiar, ale już w pokoju okazało się, że walizką jest jednak mniejsza, niż ją pamiętałam, więc musiałam sobie dociąć. Ponieważ dracenę z kija rozmnażałam w tym roku po raz pierwszy, więc pozostaje dla mnie zagadką, czy to się w ogóle uda. Na razie kije leżą w szafie i czekają na podróż za wielką wodę
Razem z Młodsza pozbierałam kilka nasion jakichś palm, będziemy siać! Na palmach się znam jeszcze mniej niż na kaktusowatych, co chwilowo nie stanowi problemu, a martwić się na zapas nie zamierzam. Chciałabym nasiona cycasow, ale na żadnym nie widzę, albo cycasa na wolności i z nasionami rozpoznać nie umiem (wspominałam już że na palmach się nie znam? na sagowcach też nie!)
Przegapiłam wyrywanie sanserwii, tzn. widziałam liście wystające z worka na śmieci, ale dopiero dzień później mnie olśniło, że to się z liścia rozmnaża...
W drodze na jadalnię stoi 15 doniczek z sanserwiami, w 5 brakuje po jednej roślinie, widać goście hotelowi się nie krępują...
Mowę odebrały mi bugenville, ale o ile dwumetrową dracenę jestem sobie w stanie wyobrazić w warunkach domowych, o tyle pnącze zajmujące pół ściany przerasta moje możliwości lokalowe (w końcu nie mieszkam sama, w domu czeka na mnie świeżo oswojony hibiskus!). Jeśli dożyje tego zapowiadanego globalnego ocieplenia, to może kiedyś na emeryturze sobie na balkonie bugenville posadzę ;) I hamak rozwieszę między swekwojami... albo platanami, bo Młodsza ma zamiar posiać platana przed domem
Na chodniku znalazłam zerwaną przez kogoś malutką gałązkę fioletowej trzykrotki, przygarnęłam i się ukorzenia w szklaneczce. Urodziłam się w czasach, kiedy większość roślin pochodziła z wymiany międzysąsiedzkiej i ukorzenianie wszelkiego rodzaju kawałków stoi u mnie na pierwszym miejscu wśród sposobów pozyskiwania roślin. Lubię mieć roślinę "od małego", nijak nie kręci mnie kupowanie dużych, "dorosłych" egzemplarzy (no może z wyjątkiem storczyków i anturium, które kupuję kwitnące).
Ostatniego dnia wakacji chcę iść do tubylcze kwiaciarni i coś sobie kupić, tylko nie wiem jak się potem z tymi zakupami zabrać do samolotu: w luku bagażowym jest bardzo zimno, a czy mi to przyjmą na podręczny, nie mam pewności (na pokład nie wolno wnosić przedmiotów niebezpiecznych, a przecież łatwo porwanie samolotu po sterroryzowaniu załogi patyczkiem-podpórką do orchidei, albo ogłuszeniu pilota pałką draceny). Może grubosz przejdzie, miękki jest i zaokrąglone liście ma
* Obawiających się o reputację Polaków spieszę uspokoić: wśród większości gości hotelowych uchodzę za angielkę, oprócz wyspiarzy, którzy uporczywie obstawiają Szwecję jako moja ojczyznę. Nie mam pojęcia skąd się to ludziom bierze, z nudów chyba
Szwedkę mogę udawać (aż do momentu kiedy promienny uśmiech i kiwanie głową nie wystarcza i trzeba coś powiedzieć, bo ja nawet ichniejszego "tak" nie jestem w stanie tak wymówić jak Sofia Helin, a tak bardzo bym chciała!)