"Gdzie by to wsadzić, czyli trudny proces tworzenia"
Nigdy nie przepadałam za przypadkowością, chlubiłam się dobrym zorganizowaniem, nic więc dziwnego, że dokonawszy w tamtym roku dość pokaźnych zakupów "zielonego" postanowiłam zrealizować wreszcie swoje marzenie i stworzyć "profesjonalny" projekt ogrodu
Kupiłam duży bristol, pobiegałam po ogrodzie z miarką, pomierzyłam wszystko najdokładniej jak się dało, narysowałam plan ogrodu, pozaznaczałam na nim elementy zastane i te, które miały zostać, rozrysowałam te już stworzone rabaty i te, które miałam dopiero w planach. Teraz czekało mnie najtrudniejsze zadanie, czyli rozplanowanie nasadzeń... Poszperałam w googlach i posprawdzałam opisy wybranych roślinek pod kątem wymagań, okresu kwitnienia, wzrostu, a nawet koloru.
W projekt zaangażowali się i inni - mąż robił fiszki z mini opisami, ja planowałam, nawet piesio "pomagał" jak mógł

niestety wkrótce padł wyczerpany
Przygotowana niczym Napoleon do bitwy ze spokojem czekałam na kolejne przesyłki

A i tak zawsze kończyło się jednakowo - bieganiem z łopatką i szaleństwem w oczach od rabaty do rabaty z jednym kołaczącym się po głowie pytaniem "gdzie by to wsadzić", kiedy za każdym razem okazywało się, że oprócz zamówionych roślinek przyjechało również sporo gratisów

Pół biedy kiedy znałam choćby ze słyszenia daną roślinkę, ale co zrobić z czymś, co widziało się pierwszy raz na oczy
