Shire, dzięki za poradę, czytałam forum dużo wcześniej i kompostownik to była pierwsza rzecz, którą popełniłam, nawet jak jeszcze nie było nic dookoła, wrzucałam tam nazrywane zielsko bez nasion, potem już wszystko to, o czym piszesz.

Oto mój wspaniały kompoś, z hasłem dla lepszego samopoczucia. Tak mnie siostra dopingowała do pracy

.
Julian, tak, pamiętam jakie to arbuzy: Rosarium i Złoto wolicy oraz Janosik. Złoto wymarzło, Janosika wklejam niżej, a Rosarium...Rosarium to było niebo w gębie! Różowy miód. Nie zdążyłam zrobić zdjęcia, ale to wspaniały smak,rozmarzyłam się. Takiego w sklepie nie uświadczysz. Jedliśmy dojrzałe we wrześniu, sok był lepki od słodyczy i zapachem przypominał mi...watę cukrową

Na takiej prowizorce bez kuchni mieszkaliśmy dwa lata, spartańskie warunki. Tego lata doczekałam się kuchni

Oczekiwanie osładzały mi warzywa z działki. To był drugi rok moich wyczynów, byłam już o wiele mądrzejsza
Tego roku, pod koniec września, zdarzyło się nieszczęście. Rok był bardzo suchy, nie padało obficie od bardzo dawna i stało się. Wyschła nam studnia. Okazało się, że sąsiad dwa pagórki dalej wykopał ogromny staw. To był mały koniec świata. Jak żyć? Jak jeść, myć, prać? Z pomocą przyszedł nasz kochany sołtys, Pan Czesio, pożyczył nam beczkę 100l po mleku do wody spożywczej, a w beczkach po spirytusie (

) skądś tam dostanych mężulo naszym sfatygowanym Lublinkiem dowoził wodę gospodarczą. I tak było do końca grudnia. Codziennie kontrolowaliśmy poziom wody w studni, ale gdzież tam! Żeby chociaż drgnęła! Dopiero przed samymi grudniowymi świętami odważyłam się zrobić pranie. Woda powoli wracała, ale my zaczęliśmy już w gminie batalię o wodociąg. Co, jak się domyślacie, wcale proste nie było- do jednego domu w polu, takie koszta, itd itp .Koniec końców się udało! I owszem, mamy, korzystamy z dwóch źródeł wody, studnia na dzień dzisiejszy znów pełna jest wspaniałej w smaku i czystej wody. To doświadczenie nauczyło mnie zbierać każdą kroplę deszczówki. I tego się trzymam, w planach zakopanie zbiorników na wodę

.
W międzyczasie zaczęłam zgłębiać temat permakultury, wzbogacania ziemi alternatywnymi sposobami, zima sprzyja poszukiwaniom. Przeażało mnie, co znajdowałam w ziemi, oraz to że warzywa na etapie rozsady były zdrowe, energiczne, a po wysadzeniu do ziemi marniały i ginęły. W dużej mierze zdaję się na intuicję bo ta rzadko mnie zawodzi, i postanowiłam jednego roku uprawić pomidory i papryki w donicach, w kompostowej, kupionej ziemi. Efekty były oszałamiające. Niestety, po 4 latach uprawiania, wzbogacania i cudów wianków doszłam do wniosku, że na tym fragmencie ogródka uprawa warzyw nie jest możliwa ze względów bezpieczeństwa. To tak jakbym uprawiała działkę na hałdzie asfaltu i śmieci. Nie. Nie było mowy o wymianie tego fragmentu, za duże koszta . W sumie ten fragment to ok. 100m kw.
Specyficzny kształt działki sprawia, że mamy układ odwrócony, mało korzystny, ale cóż. Dom położony jest w głębi, a całe podwórko mamy jak na dłoni z przodu, i zamiast eleganckiego przedogródka mam problem. Przysłonić się tego nie da za bardzo, zaraz wam pokażę ten armagedon


Fragment który nadaje się do użytku jest z tyłu, za domem. Z przodu jest dojazd do garaży (bliźniak ze spadem w drugą stronę w planach), skład drzewa, pas pod płotem to rozsączenie od oczyszczalni, a prawej strony domu miejsce na węgiel i dojazd żeby nie dźwigać klamotów daleko. Tak więc, nawtykałam gdzie bądź cokolwiek, a w tym roku będę przesadzała

A na koniec dodam: jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma

cdn.