Dzisiaj u mnie dantejskie sceny.
Jak co roku mam na drzewach po kilka gniazd ( ostatnio nawet znalazłam na ziemi gniazdo sikorek,ale na szczęście malce są już latające samodzielne), towarzyszą mi ze 3 pary gołebi, w tym grzywacze.
Grzywacze mają gniazdo na czubku sosny,siedziały tam sobie jak nigdy nic a tu nagle przyleciały sroki. Podniosły wrzawę, jedna siadła z prawej,druga z lewej i .. zaczęły atakować. Dwa gołebie siedziały ciasno i broniły gniazda a sroki dość agresywnie tam działały.
Zrobił się straszny raban i nagle znikąd przyfrunęło całe stado wronowatych i dołączyło się!
W związku z tym jeden z gołębi wziął na siebie atak i odciągnął je od gniazda. To było niesamowite! Celowo się nadstawiał żeby ptaki odeszły za nim.Patrzyliśmy z ojcem i myśleliśmy,że go zabiją. Dosłownie. Wreszcie je przepłoszyliśmy.
Biedny gołab siedział tam jeszcze długo taki potargany... dostał wody i słonecznika, mam nadzieję,że dojdzie do siebie.
Muszę Wam powiedzieć,że kolejny raz obserwuję to jak bardzo ptaki poświęcają się dla ratowania gniazda i młodych i jestem tym głeboko wzruszona.