Marku, gdyby wszystkie szczepione róże żyły najwyżej kilkanaście lat, to część moich powinna już nie istnieć.
A żyją i mają się dobrze
Jak pisałam wyżej, ta krótkowieczność dotyczy chyba głównie wielkokwiatowych.
Co do wybijających pędów z podkładki, to nie trzeba do tego wcale mrozów, bo to w sumie dość częste zjawisko.
Sama ze 2 lata temu cieszyłam się, że moja nowoposadzona róża bujnie rośnie, aż do momentu, gdy odkryłam, że to canina wybiła
Dzikie pędy wycięłam u samej podstawy i na razie drugi sezon jest ok (odpukać

), a róża bardzo ładnie się rozrosła po tym zabiegu.
Nie wiem jak tam w Oregonie, ale w Polsce chyba jednak jest normą kopczykowanie róż przed zimą i takie sytuacje, jak ta która przytrafiła się Twojemu koledze, może są mniej częste.
To znaczy chodzi mi o to, że prawidłowo zabezpieczone na zimę róże powinny przetrwać znacznie silniejsze mrozy niż - kilkanaście.
Zimę 2005/2006 mieliśmy ostrą. W mojej okolicy temperatura spadła do około -30 stopni.
Nie straciłam ani jednego różanego krzewu, a miałam ich wtedy z 60.
Oczywiście większość przemarzła do poziomu okrywy śnieżnej, ale póżniej wszystkie ładnie odbiły, bujnie rosną i kwitną.
W tej mniejszości, której nie przemarzły nawet pędy, była kilkunastoletnia "staruszka" Flamenntanz
Uczciwie muszę przyznać, że mam r. multiflora od znajomego, któremu przydarzyło się chyba to samo, co Twojemu koledze : szlachetna pnąca zanikła, a została tylko podkładka (która u mnie rośnie, bo mi się podoba, pomimo jej, jak piszesz chwastowatości

).
Ale nie znam szczegółow tego incydentu

, tzn. czy kopczykował na zimę, jak była wiekowa itp.
Na koniec mojego, zdaje mi się najdłuższego postu jaki tu kiedykolwiek napisałam , dodam, że mówię tylko o podkładkach z caniny i multiflory, bo tej trzeciej amerykańskiej wcale nie znam, więc się nie wypowiadam.
A tak w ogóle, to jestem ciekawa innych opinii, bo zaintrygował mnie ten temat.
